niedziela, 22 grudnia 2013

Christmas Day is coming!

    Idą Święta. Bardzo dobrze o tym wiemy, mimo iż za oknami(przynajmniej w Krakowie) ani grama śniegu, a delikatny przymrozek znikł na rzecz kilku kresek powyżej zera. Nie da się Świąt przeoczyć, niezależnie od warunków pogodowych. Ich nieuchronne nadejście widzimy w supermarketach, czujemy dzięki nieustannej krzątaninie w rodzinnej kuchni i ... słyszymy w radio, telewizji, na YT. Dobrze znamy te kawałki, które od kilku lat towarzyszą nam już na kilka dni przed Wigilią. Przyjrzyjmy się im oraz przypomnimy najbardziej znane fragmenty. Niech atmosfera Świąt udzieli się za sprawą Muzyki nawet w blogowej sferze! :)

Last Christmas zespołu Wham. Słyszymy ją od dobrych kilku lat, może nawet mamy jej dosyć, ale i tak, kiedy usłyszymy ją w radio, mimowolnie nucimy pod nosem. No bo kto nie kojarzy pierwszej zwrotki, niemalże hymnu Świąt w polskich rozgłośniach radiowych? Last Christmas I gave you my heart, but the very next day you gave it away, This year to save me from tears, I'll give it to someone special. Mówcie co chcecie, ale ja i tak nucę ten fragment przy każdej nadarzającej się okazji! ;)




 


Święta roztaczają aurę miłości oraz szczęścia. Kto nie myśli o swojej sympatii przy wtórze słów Mariah Carey- All I want for Christmas is you! Wszyscy to znają, śpiewają, ale mało kto wie, że ta amerykańska piosenkarka nagrała cały album pt. Merry Christmas, a przytoczony przeze mnie utwór to tylko singiel, który go promuje. Pierwsza wersja singla wyszła już w 1994 roku, więc choć boom trwa od kilku lat, piosenka ma ich już prawie dwadzieścia. Cóż. Nie ma nic słodszego dla uszu w świąteczny czas niż życzenia wyśpiewane przez Mariah Carey. :) 




Niemalże do legendy przeszły już świąteczne reklamy Coca-Coli. Czerwona ciężarówka, Mikołaj, płatki śniegu... Od razu robi się milej. Właśnie dzięki owym reklamom telewizyjnym do łask weszła piosenka wykonywana przez Anię Szarmach- Coraz bliżej święta, która jest polską wersją kawałka Wonderful Dream Melanie Thornton. Bardzo podoba mi się ta piosenka, rzeczywiście sprawia, że się uśmiecham i uświadamiam sobie, że Święta tuż za rogiem. Utwór ma w sobie magię, która sprawia, że na dzień przed Wigilią w kółko klikam replay w odtwarzaczu na YT. Teraz nadszedł czas, byście i Wy poczuli czarodziejską moc reklam Coca-Coli. ;)








Jingle bells, Jingle bells, Jingle all the way... Któż nie zna pięknej opowieści o saniach ciągniętych przez wyjątkowego konia? Piosenka, która pewnie do znudzenia śpiewana jest na ostatnich, przedświątecznych lekcjach angielskiego, to kompozycja Jamesa Pierpont'a. Przeróbki, parodie, remixy i zmieniony tekst sprawił, że piosenka z 1857 roku(!) zarejestrowana pod tytułem One Horse Open Sleight przetrwała do dziś i śpiewana jest w wielu domach w ten przedświąteczny czas.
 Plik:The One Horse Open Sleigh - small4.GIF

Pierwsze, co kojarzy mi się z hasłem Shakin'Stevens? Merry Christmas everyone! :) Nie ma lepszego obrazka Świąt, niż właśnie ten przedstawiony w wyżej wymienionej piosence. Śnieg, śmiejące się dzieci, miłość, jemioła, impreza... Macie jeszcze wątpliwości, że Święta tuż tuż? 



 File:Shakin' Stevens Merry Christmas Everyone single cover.jpgFile:Shakin' Stevens Merry Christmas Everyone single cover.jpgFile:Shakin' Stevens Merry Christmas Everyone single cover.jpg

Piosenka zespołu Train - Shake Up Christmas- to chyba najmłodszy utwór w tym gronie. Wydany został w 2010 roku, a więc zaledwie trzy lata temu, jako jeden z singli ich piątego, studyjnego albumu. W Holandii zdobył 6. miejsce na liście przeboju, ale swoim klimatem, który idealnie odzwierciedla charakter pop rockowej grupy Train, piosenka podbiła cały świat i trafiła również do polskich reklam i rozgłośni. A więc... Shake it up, shake up the happiness, Wake it up, wake up the happiness, Come on you all, It's Christmas time! :)


   Piosenek, kolęd i pastorałek, które mogą umilić nam świąteczny okres, jest naprawdę mnóstwo! Chciałam wspomnieć te, które zawładnęły światem w ciągu ostatnich kilku lat, a inspiracją na post było przymusowe, kilkukrotne słuchanie ich w radio. Świąteczne porządki, wypieki czy też pakowanie prezentów idzie naprawdę lepiej, kiedy mamy co ponucić pod nosem. Może warto skorzystać z tych popularnych, nastrojowych piosenek? A kto ma gitarę i umie grać, niech nie waży się nie zaprezentować podczas wigilijnej kolacji! Rodzina będzie Wam wdzięczna, a wspólna gra i śpiew naprawdę zbliżają, nie tylko na ten kilkudniowy okres Świąt. :)

Wesołych, pełnych Muzyki i prawdziwych Świąt życzy Pta_szysko. <3

Video dzięki Bloggerowym możliwością skorzystania z bazy You Tube. Nie są mojego autorstwa, ani moją własnością. 


sobota, 23 listopada 2013

Hity, które nuci cały świat. A przynajmniej powinien.

      Są takie piosenki, które znają wszyscy. Ich fenomen polega na tym, że mniej więcej każdy potrafi zanucić przynajmniej  refren, ale nikt nie zna dokładnego tytułu lub też wykonawcy. Utwory lepsze, gorsze, starsze, nowsze. Kultowe i badziewne. Nie ma reguły na to, który z nich zostanie w przyszłości hitem. Pewne jest za to jedno: istnieją takie kawałki, które powinniśmy znać. 

1. Bon Jovi- Livin'on a prayer.
  * Klasyk muzyki  rocka z 1986r. 20 lat po powstaniu został okrzyknięty numerem 1 na liście 100 Największych Przebojów lat 80. Inni uznają go nawet za hit wszech czasów. Bez względu na preferencje, Livin'on a prayer stało się najbardziej charakterystycznym singlem zespołu Bon Jovi. 

2. Dire Straits- Sultans of Swing.
 * Pierwszy singiel z pierwszej płyty muzyków, wydany w 1979. Zyskał ogromny rozgłos, pomimo, iż album w ogóle nie cieszył się popularnością- stał się hitem i w USA i w Wielkiej Brytanii, później o świetności tego utworu przekonał się cały świat. Opowiada o tym, co dla muzyków najważniejsze: o radości z samego grania, sława jest dla nich bez znaczenia. Gitarzysta Mark Knopfler, którego geniusz możemy usłyszeć w tej piosence, jest przez wielu uznawany za jednego z najlepszych gitarzystów świata! 

3. Pink Floyd- Another Brick in the Wall.
 * Frazę We don't need no education kojarzy chyba każdy szanujący się człowiek słuchający muzyki. Utwór pochodzi z 1979 roku. Tak naprawdę są to trzy kompozycje oparte na jednym motywie muzycznym, a przytoczone przeze mnie słowa pochodzą z najbardziej znanej części- części II. Szczyciła się ona pierwszym miejscem na amerykańskich oraz brytyjskich listach przebojów, lecz ze względu na treść została zakazana w kilku krajach. Piosenka znajduje się na liście 500 Największych Hitów Wszech Czasów magazynu Rolling Stone. 

4. The Batles- All You Need Is Love.

Hymn hipisów, jedna z najsłynniejszych, a kto wie, czy nie najsłynniejsza, piosenka duetu Lennon/McCartney wykonywana przez The Beatles. Rolling Stone przyznało mu 362. miejsce na liście 500 Utworów Wszech Czasów. Refren piosenki stał się mottem i inspiracją dla mnóstwa kolejnych pokoleń.

5. Roy Oribison- You Got It.

 * Piosenka wciąż wykorzystywana w przemyśle muzycznym(kategoria weselna, przeróbki) i reklamowym. Pochodzi z albumu wydanego w roku 1989. Kilka dni przed śmiercią, Roy dał swój jedyny publiczny wykon tego kawałka. You Got It pozwoliło temu artyście powrócić do listy top pierwszy raz od 24 lat. Po 6. latach hit powrócił w wersji Bonnie Raitt jako wersja do ścieżki dźwiękowej filmu Boys on the Side.

      To tylko piątka spośród kilkuset kultowych hitów świata. Przyznam szczerze, że sama nie byłam ich znawczynią, dopiero dzięki mojemu nauczycielowi gitary (oraz śpiewanym piątkom na angielskim) poznałam je od strony muzycznej zwłaszcza. Dobór hitów może być bardzo różny: mogą to być listy magazynów muzycznych, wasze prywatne hit, przeboje weekendowych imprez, czy królowie You Tube. Idąc tym tropem... Czy What does the fox say za kilka lat dobrnie do rangi hitów? :)


~Pta_szysko.

Video dzięki Bloggerowym możliwością skorzystania z bazy You Tube. Nie są mojego autorstwa, ani moją własnością. 



niedziela, 8 września 2013

Żartownisie ze Śląska.

     Korzenie bluesowe połączone z brzmieniem rockowym. Autorskie teksty pisane na bazie doświadczeń połączone z muzyką, którą razem tworzymy, dają coś, co wywołuje uśmiech na twarzy, pozytywne nastawienie do życia, a czasem refleksję(...). Tak sami przedstawiają się światu. Nie było sensu tego modyfikować- opis trafiony w stu procentach. Młodość, oryginalność, niezależność, zadziorność, niesamowita łączność z publicznością... Zaciekawieni? Zapraszam na Dżouk! :)



PODSTAWOWE INFORMACJE:
* zespół pochodzi ze Śląska: okolic Milówki, Ciśca, Węgierskiej Górki;
* powstał w 2010 roku;
* Dżouk to wschodząca dopiero ikona bluesu ze Śląska: na koncie mają jedno demo(2010) i EP (2012);
* pierwotny i obecny skład obejmuje gitarę, bass, bębny i wokal. Poza tym w utworach napotkamy też klawisze, harmonijkę;
* w ich przypadku wszystko zaczęło się od, i dzięki, Dżemu, sami również są "ojcami" wielu młodych, lokalnych zespołów;
* nic tak nie poprawia humoru, nie odpręża i nie wyostrza zmysłów jak muzyka grupy Dżouk!

CZŁONKOWIE:
* Rafał Matuszewski- pseud. Ramzes- wokalista, choć początkowo siedział za perkusją. Ma ogromną charyzmę oraz tak charakterystyczny głos, że nie da się go pomylić z żadnym innym. Tworzy również teksty.


* Grzegorz Pawlus- gra na gitarze. Właśnie on popełnił dla twórczości grupy wiele hardcorowych riffów i mnóstwo profesjonalnych solówek. Często jest inicjatorem nowego kawałka. Prywatnie- multiinstrumentalista.


* Paweł Indyk- perkusista. Jak sam przyznaje, do zajmowania się muzyką został pchnięty przez rodziców, niemalże siłą. Potrafi dopasować perkę do wielu gatunków muzycznych. Bierze przykład od najlepszych. W zespole gra ze bratem bliźniakiem.


* Filip Indyk- bass. Grał kiedyś również na puzonie. Trzeźwo spogląda na nuty, potrafi doradzić co do aranżacji tworzących się kawałków. Blues to jego klimaty, ale ostry rock nie stanowi żadnego problemu.


Siłą zespołu Dżouk jest młodość. Razem z pasją, zaangażowaniem i niebywałym talentem daje mieszankę totalnie zakręconej muzy. Choć ilość piosenek w ich karierze nie jest duża, są to same naprawdę dobre, prawdziwie bluesowo-rockowe kawałki, które wręcz wstrząsają publicznością na koncertach. A koncertują sporo, nie tylko lokalnie, ale także po innych częściach Polski. Dżouk to grupa oddana muzyce w stu procentach. Nie da się przejść obok tego obojętnie. 


   Definicja stworzenia perełek, jakimi niewątpliwie są utwory Dżouk'a jest bardzo prosta i zarazem bardzo wiarygodna- sami autorzy podają nam ją w krótkiej notce na okładce debiutanckiej EP Joker: Sięgamy do korzeni bluesowych i łączymy je z brzmieniem rockowym, nadając dżoukowej muzyce charakterystyczny feeling... Sami piszemy teksty o tym, co dla nas ważne, o przeżyciach, doświadczeniach, przemyśleniach, inspiracjach. Nad kompozycjami pracujemy wspólnie(...). Ci młodzi artyści dają nam gwarancję tego, co ja osobiście najbardziej cenię i szukam w muzyce- autentyczności, naturalności. Dzięki temu dźwięki i słowa płynące z głośników stają się naszą prywatną rozmową z muzykami... 

 


Jedną z wielu pozytywnych i godnych pozazdroszczenia cech Dżouk'a, podobnie zresztą jak innych młodych grup, jest wytrwałość. Zespół, mimo jakiś już konkretnych osiągnięć, nie stoi w miejscu- powstają nowe single, teledyski, lista koncertów zapełnia się, a plany na przyszłość rosną. I bardzo dobrze. Chcieć to móc, a wierzyć- osiągnąć. 






   Warto wsłuchać się w muzykę bandu Dżouk. Warto spojrzeć na świat ich oczami, na chwilę zdjąć swoje klapki z oczu. Warto także po prostu pobawić się przy bluesowo-rockowym rytmie. Warto pośpiewać. Warto ponucić, potupać. Warto wziąć sobie do serca przesłanie, jakie śle nam młode , muzyczne pokolenie Ślązaków. I warto uwierzyć, że muzyka zmienia ludzkie życie.

Dżouk to zespół nowoczesny, dla którego łączność z publiką jest bardzo ważna, dlatego możecie spotkać ich także w Sieci: 

Bawcie się dobrze! Niech Dżouk będzie z Wami! :)



(Zamieszczone zdjęcia i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)


Pzdr, Pta_szysko! :)


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dżem'owe love.

      3. sierpnia wybiła moja godzina zero. Wehikuł czasu, Whisky, Partyzant, Do kołyski, Sen o Victorii, Do przodu... Te oraz wiele innych kultowych kawałków mogłam usłyszeć na żywo, stojąc pod samą sceną i gorączkowo wymachując aparatem, by spróbować uchwycić jakikolwiek dobry obraz. Tak, zrobiłam to! W końcu wybrałam się na koncert zespołu Dżem. Był to występ na świeżym powietrzu, dany z okazji jubileuszowych XX Dni Węgierskiej Górki, gdzie legendarna grupa była gwiazdą drugiego dnia obchodów. Nie muszę odpowiadać na pytanie, czy było warto. Było cudownie! Wszystkim, którzy mają wątpliwości co do ogromnej wartości zespołu, polecam usłyszenie go na żywo. Kompletnie inny, oczywiście lepszy, wymiar! Na początku było ogromne wzruszenie. Potem już tylko śpiewałam, skakałam, tańczyłam, klaskałam, piszczałam... Po prostu cieszyłam się chwilą, dokładnie tak,  jak radzą Balcar (żyj z całych sił) i Rysiek(w życiu piękne są tylko chwile).  Mówią, że każdy koncert Dżemu jest na sto procent. Że każdy jest wyjątkowy. Że każdy zostaje w pamięci na całe życie. Teraz już z autopsji mogę potwierdzić- mają rację! :)


















Zdjęcia mojego autorstwa. :) Video pobrane z YT ze względu na dużo lepszą jakość od tej, którą daje mój aparat.

Pzdr, Pta_szysko. :)

wtorek, 30 lipca 2013

`Dzień, w którym pękło niebo.`- 19 lat później.

          Dzień, w którym pękło niebo. Dokładnie tego tytułu płyty live oraz piosenki grupy Dżem użyła jedna z gazet, by zatytułować wydarzenia z dzisiejszej daty: 30. kwietnia, tyle że 19. lat temu. W nocy z soboty na niedzielę w szpitalu w Chorzowie zmarł czołowy polski wokalista, obdarzony niespotykanym głosem, charyzmatyczny frontman i showman grupy Dżem, Ryszard Riedel. 
Nie za dużo tych "ochów" i "achów"? Cóż, spróbujcie to powiedzieć osobie mojego pokroju- bezgranicznie wielbiącej dar, głos, światopogląd oraz wymowę ostatniego polskiego hippisa. Zabiło go uzależnienie. Wstydził się go, ale nie krył. Wręcz przeciwnie- przestrzegał młodych fanów przed podążaniem tą samą ścieżką. Jednak pomińmy ten temat. W rocznicę, i to prawie okrąglutką, śmierci należy dobrze mówić o jednym z najlepszych polskich wokalistów rockowych. Jak mogę go wspominać? Niestety tylko tak, jak on sam chciał, aby go zapamiętano: ze świadectwa osób z jego otoczenia, z obserwacji jego zachowania na zarejestrowanych koncertach, a przede wszystkim- z tekstów oraz kompozycji, których sam był autorem i które, jak doskonale wiemy, często bywały maleńką cząstką autobiografii. Nie chcę się jakoś szczególnie rozwodzić na ten temat. Od tego są książki Jana Skaradzińskiego, praca pani Edyty Kaszycy, film Jana Kidawy Błońskiego oraz inne dokumenty, teksty i artykuły. Chcę tylko powiedzieć, że Ryszard Riedel jest obecny w moim życiu od czterech lat, choć mam wrażenie, jakby był od zawsze. I ciągle dowiaduję się o nim czegoś nowego. Ciągle on pokazuje mi nowe rzeczy o mnie samej, ludziach i świecie, który mnie otacza. Ciągle właśnie on przypomina mi, że życie jest piękne, że da się żyć inaczej. Wszystko zależy od mojego wyboru. Koniec końców, on takiego nie miał...







   Ryszard Riedel- choć niewątpliwie zrewolucjonizował polski rock, miał ogromny talent, przyciągał do siebie tłumy, a dziś dla wielu jest swego rodzaju mentorem- był po prostu człowiekiem. Takim jak ja i Ty, może odrobinę bogatszym wewnętrznie. Wielu o tym zapomina. Więc zostawmy jakieś ale, mógł to, czemu to, a nie tamto, jego wina na inną okazję. Spróbujmy zwyczajnie cieszyć się tym, co dla nas pozostawił.










(Tychy'13)


[*]

(Zamieszczone zdjęcia(z wyjątkiem dwóch ostatnich) i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)



Pzdr, Pta_szysko. ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Indianie z Tych.

      Jeśli sądzicie, że nowatorskość i tradycja oraz znane nazwisko wraz ze świeżością nie chodzą w parze, to nie znaczy, że się mylicie. To po prostu oznacza, iż do tej pory nie znaliście TEGO zespołu. Dobry rock w dobrym stylu. Bez bajerów, bez wydziwiania, ale niewątpliwie słychać u nich to "młode ucho", które posiadają. Nazwisko głównego bohatera jak najbardziej wszystkim znane, lecz nie z plotkarskich nowinek, ale dzięki muzycznym korzeniom. Zespół, który niewątpliwie jest mi bliski i ciężko mówić mi o nim bez żadnego sentymentu. Cree & Sebastian Riedel, Panie i Panowie!



PODSTAWOWE INFORMACJE:
* zespół powstał w 1993 roku w Tychach- rodzinnym mieście lidera, którym jest Sebastian Riedel;
* pozostałymi kreatorami byli Adrian Fuchs i, wciąż obecny w grupie, Sylwester Kramek;
* nazwa Cree była pomysłem ojca Bastka, Ryśka Riedla; jest ściśle związana z obyczajami oraz historią Indian, którymi się fascynował. Zespół pod taką nazwą jest jednocześnie spełnieniem marzeń samego Riedla Seniora;
* ogólnokrajowy debiut bandu miał miejsce w 1997 roku podczas I Festiwalu Młodej Kultury w Warszawie, w tym samym roku nadszedł pierwszy sukces- do Cree trafiła nagroda Grand Prix VI Olsztyńskich Nocy Bluesowych;
* Cree gra rewelacyjną muzykę: rock, blues oraz rock-blues, wszystko utrzymane w stylistce lat 60. i 70. Cóż... Niedaleko pada jabłko od jabłoni! :)

CZŁONKOWIE:
* Sebastian Riedel- wokal, gitara, twórca większości tekstów oraz aranżacji;

* Sylwester Kramek- gitara;

* Tomasz Kwiatkowski- perkusja;

* Lucjan Gryszka- bass;

* Adam Lomania- klawisze.


     Oczywiście nie należy myśleć, że Cree to jakaś kopia Dżemu lub jakichkolwiek innych projektów Ryszarda Riedla, gdyż tak nie jest. Słychać podobieństwa, owszem, kierunek mniej więcej ten sam, głos podobny, przekaz porównywalny... Nie może być inaczej skoro chłopacy wychowywali się w takim, a nie innym środowisku- uczyli się od najlepszych. Choć grają rock i blues w dobrym stylu, starym rytmie, to słychać świeży powiew, nowy pomysł, zwłaszcza w kwestii instrumentalnej oraz przekazu dźwięku. Przede wszystkim zespół Riedla Juniora jest otwarty. Na media, propozycje, koncerty, supporty, publiczność... Nie pozostaje w takim śląskim kokonie czy też kręgu stałych odbiorców- ciągle do przodu, ciągle na maksa; myślę, że tak można by opisać Cree jednym zdaniem. Zabierając się za ich twórczość, postanowiłam darować sobie skrzętnie poukładaną dyskografię, płyta za płytą, rok za rokiem.... Nieopłacalne, tak właśnie mogłabym zgubić gdzieś po drodze magię, kunszt i szyk tych muzyków.  Powrócę zatem do starych nawyków i przedstawię Wam kawałki, które w ciągu ostatnich tygodni wstrząsnęły moim uchem!

  

 Rockowiec.  Wielu chciałoby nim być, inni takich rockowych chłopaków po prostu kochają. Czy Bastek Riedel nim jest? W moich oczach niewątpliwie tak, choć on sam w 2004 roku wciąż nie był pewien. Piosenka ta pojawiła się pierwszy raz na debiutanckiej płycie Cree, by ponownie zostać wydaną sześć lat później na trzecim albumie studyjnym Parę lat, który zbierał do kupy dzieła z dwóch poprzednich. Utwór naprawdę genialny! Szybko wpada w ucho, słychać ogromną swobodę- zarówno instrumentaliści- gitarzyści, klawiszowiec- jak i wokalista, na luzie bawią się Muzyką. Prym oczywiście wiedzie elektryk tworząc niesamowicie rockowe tło i jeszcze bardziej rockową solówkę, gdzieś przed połową drugiej minuty. Tekst również robi swoje- właściwie przez jego pryzmat patrzę na rock jak na narkotyk. Kusi, kusi, ciągnie, wygląda wspaniale, zajmuje twoją głową non-stop, ale rock to niebezpieczna rozgrywka, w której karty rozdaje sam diabeł. Prawda czy fałsz? Obojętne, gdyż Cree niewątpliwie tę rozgrywkę wygrali! 



(Live z Poznania'08, Lizard King)


 Najpiękniejsze w starych kawałkach Cree jest to, iż szperając w Necie, można znaleźć je przeważnie w wersji live, gdyż pierwsze piosenki oczywiście do sieci nie trafiły, z powodów również oczywistych. O życiu należy właśnie do takich przykurzonych perełek. Traktuję ją jako wiersz, do którego ktoś skomponował muzykę. Słowa są naprawdę piękne, przepełnione goryczą, bezradnością, lecz również bije w nich chęć znalezienie brakującego puzzla do życiowej układanki. Najbardziej oczywiście kocham kumulację finału, gdzie wszystkie emocje, ciepło, serce i duszę muzyków mamy dosłownie na dłoni. Osobiście O życiu polecam w wersji akustycznej- dzięki temu słyszymy momentami balladę, czasami bluesa, do tego jeszcze czasem delikatnie rockowe riffy. Wersja bez prądu doskonale pokazuje umiejętności wokalne Sebastiana oraz zręczność gitarzystów, bo podczas takich delikatnych melodii trzeba się naprawdę "nabiegać" po gryfie i strunach.Wiem, że nie jestem kompletnie obiektywna, ale dla mnie 6+. :)
(odsyłam do linku, gdyż tutaj nie znajduje mi akurat tego wykonania. warto kliknąć!)





 Kolejny kawałek to song, który bardzo, ale to bardzo przypomina mi Dżemowego Autsajdera. Wstęp wspaniale zaaranżowany przez Bastka na harmonijce ustnej, tekst o niemożności zmiany własnego "ja"; nie tyle niemożności, ile braku jakiś szczególnych chęci. Być człowiekiem, robić błędy, ale być po prostu sobą. Taki jestem. Taki będę. Taki jestem. Taki już będę. I tyle w kwestii jestestwa. Rozchodzi się tu o kawałek Taki byłem, taki! z krążka Za tych....(2002). Każdy numer Cree grany na żywo tylko utwierdza w przekonaniu, że członkowie tej grupy to zawodowi muzycy- ja nie mogę wyjść z podziwu jak wiele solówek, sekwencji i wariacji potrafią wymyślić na poczekaniu, ku uciesze publiczności, przedłużając pierwotną wersję. Co więcej? Taki byłem, taki! daje wiele miejsca na popisy bębnów, co zdarza się niezwykle rzadko w rockowych songach- tam prym głównie wiodą elektryki. No a poza tym Sebastian w swej pewnej manierze śpiewania tak bardzo przypomina ojca, że aż nie mogę powstrzymać wzruszenia.


(dla porównania- Autsajder, Bydgoszcz'93)



 Choć wydaje się to niewiarygodne, rockmani też potrafią być romantyczni. Ballada dla miłości to numer jeden na płycie Tacy sami(2007), która jest kolejnym owocem współpracy z Metal Mind Productions. Wszystko się zgadza- jak najbardziej jest to ballada i jak najbardziej o miłości. Piękny utwór, idealny na długie, letnie wieczory. Właśnie tak, według mnie, powinna wyglądać piosenka o uczuciu. Niebanalna, nie wszystko wprost, nienudna; nie musi być sztampowo, wystarczy odrobina kreatywności przy aranżu, szczypta odwagi wokalisty,a przede wszystkim- szczerość słów. Gorąco polecam. Jest to pierwszy numer o miłości, który mnie zachwyca swą wymową, historią. Nie jest zwyczajnie: facet, kobieta, zakochają się, śpią ze sobą, koniec. Jest inaczej. Jest tajemniczo, magicznie i... perfekcyjnie.




 Płyty Cree nigdy są jednolite. Lubują się oni i specjalizują w różnych brzmieniach- na krążkach jest to jak najbardziej widoczne. Tak na przykład żwawe, typowo cree'owskie Sam , sam, sam  znalazło się w jednym worku z poprzednio opisaną piosenką.  Niech melodia nas nie zmyli- utwór ten wcale nie jest taki wesoły czy przebojowy, jak słychać w pierwszy taktach. Sam, sam sam to wspomnienie, które przychodzi nagle, niespodziewanie. Sebastian wspomina o ojcu, który wyszedł, a zamykając drzwi obiecał, iż lada dzień wróci. Wrócić, oczywiście nie wrócił, lecz ten tekst niebywale nasuwa mi Małą Aleję Róż Dżemu- któregoś dnia rzucę to wszystko i wyjdę rano, niby po chleb... Lubię myśleć o utworach Cree jako o odpowiedziach syna na słowa ojca. Takie muzyczne listy. Jak zwykle piosenka zachwyca , nie... raczej dobija pointą: każdy odchodzi sam. Cóż jeszcze... Kompozycja wspaniała, gitary się elektryzują, bębny dokazują. Ale bez nudy, przeplatanki, "schody" tonacyjne, zabawna wręcz solówka- wszystko to jak najbardziej na + dla Cree, ba nawet na 6+! Czyżby w szkole byli prymusami? ;)

(Live z Chorzowa- maj'13)


 Teraz coś dla fanów szybkich jednośladów. Motyw tak bardzo pasujący do rockowych klimatów. Zapraszam w podróż przez Highway 66!  Kawałek pochodzi z najnowszej płyty- Diabli nadali(2012), która, co tu dużo ukrywać, jest moim ulubionym albumem Cree. W Highway 66, że tak powiem brzydko, muzycy naprawdę ładnie przywalili: tempo zabójcze, gitary ostro, no i pędzą, pędzą przez tą magiczną drogę 66...  Bardzo fajny jest także taki moment zwolnienia, bodajże pod koniec drugiej minuty, wprowadzony jest moment grozy, zawieszenia- nareszcie można wziąć oddech i przyłączyć się do muzyków. Ośmielę się nawet określić ten moment jako lekko swingowy, ten "zaciąg" Riedla po prostu wspaniały! Wszystko dlatego, że na drodze robi się niebezpiecznie, stąd taka aranżacja: mój los, moja śmierć... 

(Live z Jimiway Blues Festival'12) 




 Tytułowa piosenka Diabli nadali, choć dopiero na 5. pozycji, nie na wyrost została tytułową. Klasyczny rock'n'roll w najlepszym wydaniu- nogi same się rwą, a momentami to i twista można by zakręcić! ;) Cree są po prostu niesamowici! Wiedzieć o czym się śpiewa- najważniejsza cecha dobrego wokalisty. Sebastian Riedel zdecydowanie ją posiada; nie tylko doskonale wie, co przekazuje, on przede wszystkim chce się tym podzielić. Ludzie szaleją na punkcie tego kawałka- widać to świetnie, kiedy przegląda się nagrania na żywo. Choć zwykle Cree posiada najlepsze pointy- tak muzyczne, jak i słowne- tym razem to początek wiedzie prym, pierwsze wersy, pierwsze takty po prostu dają czadu! Zdecydowanie mój numer jeden! 

(Live z Chorzowa, Leśniczówka'11)


 Dla muzyka równie ważne jak zabawa publiczności jest to, by wstrząsnąć odbiorcą. By coś do niego dotarło, żeby zrobiła się jakaś zadra, która będzie kuła. Taki efekt niewątpliwie daje dzienna dawka Cree i kawałek Po spowiedzi. Współautorem kompozycji oraz tekstów jest, znany skądinąd z zupełnie innej muzyki, Piotr Kupicha. Wstrząsa. Beztroski nie ma. Dziecięcej naiwności- nie powinno. Człowiek jest ślepy, zupełnie, dopóki coś nim nie zatrząśnie tak mocno, że klapki z oczu spadną z głuchym łoskotem. Nie można słuchać bez wzruszenia... Tych pląsów gitary, cierpiących słów, tylu nawiązań do korzeni, smutku po prostu... Może czegoś na kształt rozczarowania. Rodzice mówili mi, że kiedyś będzie źle... Nie słuchałem.... Nie wiedziałem.... Cała szóstka i każdy z osobna- wszyscy dali sto procent w Po spowiedzi. I to słychać. Piosenka posiada punkt kulminacyjny, bardzo dobrze przemyślany zresztą, gdyż poprzedza go efekt echa i... bach! Przejmująca końcówka. Katharsis. I tym pięknym akcentem skończymy na dziś.




     Tak dobrnęliśmy do końca wędrówki przez tę tyską indiańską wioskę. Ciężko jest mi tu zrobić jakiekolwiek podsumowanie. Nie ma czego sumować, bo przygoda z Cree jest bogata w tak przeróżne doświadczenia muzyczne, estetyczne, moralne, że nie ma prawa się skończyć. A na pewno jeszcze nie teraz...


(Zamieszczone zdjęcia i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)



Pzdr, Pta_szysko. ;)