wtorek, 30 lipca 2013

`Dzień, w którym pękło niebo.`- 19 lat później.

          Dzień, w którym pękło niebo. Dokładnie tego tytułu płyty live oraz piosenki grupy Dżem użyła jedna z gazet, by zatytułować wydarzenia z dzisiejszej daty: 30. kwietnia, tyle że 19. lat temu. W nocy z soboty na niedzielę w szpitalu w Chorzowie zmarł czołowy polski wokalista, obdarzony niespotykanym głosem, charyzmatyczny frontman i showman grupy Dżem, Ryszard Riedel. 
Nie za dużo tych "ochów" i "achów"? Cóż, spróbujcie to powiedzieć osobie mojego pokroju- bezgranicznie wielbiącej dar, głos, światopogląd oraz wymowę ostatniego polskiego hippisa. Zabiło go uzależnienie. Wstydził się go, ale nie krył. Wręcz przeciwnie- przestrzegał młodych fanów przed podążaniem tą samą ścieżką. Jednak pomińmy ten temat. W rocznicę, i to prawie okrąglutką, śmierci należy dobrze mówić o jednym z najlepszych polskich wokalistów rockowych. Jak mogę go wspominać? Niestety tylko tak, jak on sam chciał, aby go zapamiętano: ze świadectwa osób z jego otoczenia, z obserwacji jego zachowania na zarejestrowanych koncertach, a przede wszystkim- z tekstów oraz kompozycji, których sam był autorem i które, jak doskonale wiemy, często bywały maleńką cząstką autobiografii. Nie chcę się jakoś szczególnie rozwodzić na ten temat. Od tego są książki Jana Skaradzińskiego, praca pani Edyty Kaszycy, film Jana Kidawy Błońskiego oraz inne dokumenty, teksty i artykuły. Chcę tylko powiedzieć, że Ryszard Riedel jest obecny w moim życiu od czterech lat, choć mam wrażenie, jakby był od zawsze. I ciągle dowiaduję się o nim czegoś nowego. Ciągle on pokazuje mi nowe rzeczy o mnie samej, ludziach i świecie, który mnie otacza. Ciągle właśnie on przypomina mi, że życie jest piękne, że da się żyć inaczej. Wszystko zależy od mojego wyboru. Koniec końców, on takiego nie miał...







   Ryszard Riedel- choć niewątpliwie zrewolucjonizował polski rock, miał ogromny talent, przyciągał do siebie tłumy, a dziś dla wielu jest swego rodzaju mentorem- był po prostu człowiekiem. Takim jak ja i Ty, może odrobinę bogatszym wewnętrznie. Wielu o tym zapomina. Więc zostawmy jakieś ale, mógł to, czemu to, a nie tamto, jego wina na inną okazję. Spróbujmy zwyczajnie cieszyć się tym, co dla nas pozostawił.










(Tychy'13)


[*]

(Zamieszczone zdjęcia(z wyjątkiem dwóch ostatnich) i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)



Pzdr, Pta_szysko. ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Indianie z Tych.

      Jeśli sądzicie, że nowatorskość i tradycja oraz znane nazwisko wraz ze świeżością nie chodzą w parze, to nie znaczy, że się mylicie. To po prostu oznacza, iż do tej pory nie znaliście TEGO zespołu. Dobry rock w dobrym stylu. Bez bajerów, bez wydziwiania, ale niewątpliwie słychać u nich to "młode ucho", które posiadają. Nazwisko głównego bohatera jak najbardziej wszystkim znane, lecz nie z plotkarskich nowinek, ale dzięki muzycznym korzeniom. Zespół, który niewątpliwie jest mi bliski i ciężko mówić mi o nim bez żadnego sentymentu. Cree & Sebastian Riedel, Panie i Panowie!



PODSTAWOWE INFORMACJE:
* zespół powstał w 1993 roku w Tychach- rodzinnym mieście lidera, którym jest Sebastian Riedel;
* pozostałymi kreatorami byli Adrian Fuchs i, wciąż obecny w grupie, Sylwester Kramek;
* nazwa Cree była pomysłem ojca Bastka, Ryśka Riedla; jest ściśle związana z obyczajami oraz historią Indian, którymi się fascynował. Zespół pod taką nazwą jest jednocześnie spełnieniem marzeń samego Riedla Seniora;
* ogólnokrajowy debiut bandu miał miejsce w 1997 roku podczas I Festiwalu Młodej Kultury w Warszawie, w tym samym roku nadszedł pierwszy sukces- do Cree trafiła nagroda Grand Prix VI Olsztyńskich Nocy Bluesowych;
* Cree gra rewelacyjną muzykę: rock, blues oraz rock-blues, wszystko utrzymane w stylistce lat 60. i 70. Cóż... Niedaleko pada jabłko od jabłoni! :)

CZŁONKOWIE:
* Sebastian Riedel- wokal, gitara, twórca większości tekstów oraz aranżacji;

* Sylwester Kramek- gitara;

* Tomasz Kwiatkowski- perkusja;

* Lucjan Gryszka- bass;

* Adam Lomania- klawisze.


     Oczywiście nie należy myśleć, że Cree to jakaś kopia Dżemu lub jakichkolwiek innych projektów Ryszarda Riedla, gdyż tak nie jest. Słychać podobieństwa, owszem, kierunek mniej więcej ten sam, głos podobny, przekaz porównywalny... Nie może być inaczej skoro chłopacy wychowywali się w takim, a nie innym środowisku- uczyli się od najlepszych. Choć grają rock i blues w dobrym stylu, starym rytmie, to słychać świeży powiew, nowy pomysł, zwłaszcza w kwestii instrumentalnej oraz przekazu dźwięku. Przede wszystkim zespół Riedla Juniora jest otwarty. Na media, propozycje, koncerty, supporty, publiczność... Nie pozostaje w takim śląskim kokonie czy też kręgu stałych odbiorców- ciągle do przodu, ciągle na maksa; myślę, że tak można by opisać Cree jednym zdaniem. Zabierając się za ich twórczość, postanowiłam darować sobie skrzętnie poukładaną dyskografię, płyta za płytą, rok za rokiem.... Nieopłacalne, tak właśnie mogłabym zgubić gdzieś po drodze magię, kunszt i szyk tych muzyków.  Powrócę zatem do starych nawyków i przedstawię Wam kawałki, które w ciągu ostatnich tygodni wstrząsnęły moim uchem!

  

 Rockowiec.  Wielu chciałoby nim być, inni takich rockowych chłopaków po prostu kochają. Czy Bastek Riedel nim jest? W moich oczach niewątpliwie tak, choć on sam w 2004 roku wciąż nie był pewien. Piosenka ta pojawiła się pierwszy raz na debiutanckiej płycie Cree, by ponownie zostać wydaną sześć lat później na trzecim albumie studyjnym Parę lat, który zbierał do kupy dzieła z dwóch poprzednich. Utwór naprawdę genialny! Szybko wpada w ucho, słychać ogromną swobodę- zarówno instrumentaliści- gitarzyści, klawiszowiec- jak i wokalista, na luzie bawią się Muzyką. Prym oczywiście wiedzie elektryk tworząc niesamowicie rockowe tło i jeszcze bardziej rockową solówkę, gdzieś przed połową drugiej minuty. Tekst również robi swoje- właściwie przez jego pryzmat patrzę na rock jak na narkotyk. Kusi, kusi, ciągnie, wygląda wspaniale, zajmuje twoją głową non-stop, ale rock to niebezpieczna rozgrywka, w której karty rozdaje sam diabeł. Prawda czy fałsz? Obojętne, gdyż Cree niewątpliwie tę rozgrywkę wygrali! 



(Live z Poznania'08, Lizard King)


 Najpiękniejsze w starych kawałkach Cree jest to, iż szperając w Necie, można znaleźć je przeważnie w wersji live, gdyż pierwsze piosenki oczywiście do sieci nie trafiły, z powodów również oczywistych. O życiu należy właśnie do takich przykurzonych perełek. Traktuję ją jako wiersz, do którego ktoś skomponował muzykę. Słowa są naprawdę piękne, przepełnione goryczą, bezradnością, lecz również bije w nich chęć znalezienie brakującego puzzla do życiowej układanki. Najbardziej oczywiście kocham kumulację finału, gdzie wszystkie emocje, ciepło, serce i duszę muzyków mamy dosłownie na dłoni. Osobiście O życiu polecam w wersji akustycznej- dzięki temu słyszymy momentami balladę, czasami bluesa, do tego jeszcze czasem delikatnie rockowe riffy. Wersja bez prądu doskonale pokazuje umiejętności wokalne Sebastiana oraz zręczność gitarzystów, bo podczas takich delikatnych melodii trzeba się naprawdę "nabiegać" po gryfie i strunach.Wiem, że nie jestem kompletnie obiektywna, ale dla mnie 6+. :)
(odsyłam do linku, gdyż tutaj nie znajduje mi akurat tego wykonania. warto kliknąć!)





 Kolejny kawałek to song, który bardzo, ale to bardzo przypomina mi Dżemowego Autsajdera. Wstęp wspaniale zaaranżowany przez Bastka na harmonijce ustnej, tekst o niemożności zmiany własnego "ja"; nie tyle niemożności, ile braku jakiś szczególnych chęci. Być człowiekiem, robić błędy, ale być po prostu sobą. Taki jestem. Taki będę. Taki jestem. Taki już będę. I tyle w kwestii jestestwa. Rozchodzi się tu o kawałek Taki byłem, taki! z krążka Za tych....(2002). Każdy numer Cree grany na żywo tylko utwierdza w przekonaniu, że członkowie tej grupy to zawodowi muzycy- ja nie mogę wyjść z podziwu jak wiele solówek, sekwencji i wariacji potrafią wymyślić na poczekaniu, ku uciesze publiczności, przedłużając pierwotną wersję. Co więcej? Taki byłem, taki! daje wiele miejsca na popisy bębnów, co zdarza się niezwykle rzadko w rockowych songach- tam prym głównie wiodą elektryki. No a poza tym Sebastian w swej pewnej manierze śpiewania tak bardzo przypomina ojca, że aż nie mogę powstrzymać wzruszenia.


(dla porównania- Autsajder, Bydgoszcz'93)



 Choć wydaje się to niewiarygodne, rockmani też potrafią być romantyczni. Ballada dla miłości to numer jeden na płycie Tacy sami(2007), która jest kolejnym owocem współpracy z Metal Mind Productions. Wszystko się zgadza- jak najbardziej jest to ballada i jak najbardziej o miłości. Piękny utwór, idealny na długie, letnie wieczory. Właśnie tak, według mnie, powinna wyglądać piosenka o uczuciu. Niebanalna, nie wszystko wprost, nienudna; nie musi być sztampowo, wystarczy odrobina kreatywności przy aranżu, szczypta odwagi wokalisty,a przede wszystkim- szczerość słów. Gorąco polecam. Jest to pierwszy numer o miłości, który mnie zachwyca swą wymową, historią. Nie jest zwyczajnie: facet, kobieta, zakochają się, śpią ze sobą, koniec. Jest inaczej. Jest tajemniczo, magicznie i... perfekcyjnie.




 Płyty Cree nigdy są jednolite. Lubują się oni i specjalizują w różnych brzmieniach- na krążkach jest to jak najbardziej widoczne. Tak na przykład żwawe, typowo cree'owskie Sam , sam, sam  znalazło się w jednym worku z poprzednio opisaną piosenką.  Niech melodia nas nie zmyli- utwór ten wcale nie jest taki wesoły czy przebojowy, jak słychać w pierwszy taktach. Sam, sam sam to wspomnienie, które przychodzi nagle, niespodziewanie. Sebastian wspomina o ojcu, który wyszedł, a zamykając drzwi obiecał, iż lada dzień wróci. Wrócić, oczywiście nie wrócił, lecz ten tekst niebywale nasuwa mi Małą Aleję Róż Dżemu- któregoś dnia rzucę to wszystko i wyjdę rano, niby po chleb... Lubię myśleć o utworach Cree jako o odpowiedziach syna na słowa ojca. Takie muzyczne listy. Jak zwykle piosenka zachwyca , nie... raczej dobija pointą: każdy odchodzi sam. Cóż jeszcze... Kompozycja wspaniała, gitary się elektryzują, bębny dokazują. Ale bez nudy, przeplatanki, "schody" tonacyjne, zabawna wręcz solówka- wszystko to jak najbardziej na + dla Cree, ba nawet na 6+! Czyżby w szkole byli prymusami? ;)

(Live z Chorzowa- maj'13)


 Teraz coś dla fanów szybkich jednośladów. Motyw tak bardzo pasujący do rockowych klimatów. Zapraszam w podróż przez Highway 66!  Kawałek pochodzi z najnowszej płyty- Diabli nadali(2012), która, co tu dużo ukrywać, jest moim ulubionym albumem Cree. W Highway 66, że tak powiem brzydko, muzycy naprawdę ładnie przywalili: tempo zabójcze, gitary ostro, no i pędzą, pędzą przez tą magiczną drogę 66...  Bardzo fajny jest także taki moment zwolnienia, bodajże pod koniec drugiej minuty, wprowadzony jest moment grozy, zawieszenia- nareszcie można wziąć oddech i przyłączyć się do muzyków. Ośmielę się nawet określić ten moment jako lekko swingowy, ten "zaciąg" Riedla po prostu wspaniały! Wszystko dlatego, że na drodze robi się niebezpiecznie, stąd taka aranżacja: mój los, moja śmierć... 

(Live z Jimiway Blues Festival'12) 




 Tytułowa piosenka Diabli nadali, choć dopiero na 5. pozycji, nie na wyrost została tytułową. Klasyczny rock'n'roll w najlepszym wydaniu- nogi same się rwą, a momentami to i twista można by zakręcić! ;) Cree są po prostu niesamowici! Wiedzieć o czym się śpiewa- najważniejsza cecha dobrego wokalisty. Sebastian Riedel zdecydowanie ją posiada; nie tylko doskonale wie, co przekazuje, on przede wszystkim chce się tym podzielić. Ludzie szaleją na punkcie tego kawałka- widać to świetnie, kiedy przegląda się nagrania na żywo. Choć zwykle Cree posiada najlepsze pointy- tak muzyczne, jak i słowne- tym razem to początek wiedzie prym, pierwsze wersy, pierwsze takty po prostu dają czadu! Zdecydowanie mój numer jeden! 

(Live z Chorzowa, Leśniczówka'11)


 Dla muzyka równie ważne jak zabawa publiczności jest to, by wstrząsnąć odbiorcą. By coś do niego dotarło, żeby zrobiła się jakaś zadra, która będzie kuła. Taki efekt niewątpliwie daje dzienna dawka Cree i kawałek Po spowiedzi. Współautorem kompozycji oraz tekstów jest, znany skądinąd z zupełnie innej muzyki, Piotr Kupicha. Wstrząsa. Beztroski nie ma. Dziecięcej naiwności- nie powinno. Człowiek jest ślepy, zupełnie, dopóki coś nim nie zatrząśnie tak mocno, że klapki z oczu spadną z głuchym łoskotem. Nie można słuchać bez wzruszenia... Tych pląsów gitary, cierpiących słów, tylu nawiązań do korzeni, smutku po prostu... Może czegoś na kształt rozczarowania. Rodzice mówili mi, że kiedyś będzie źle... Nie słuchałem.... Nie wiedziałem.... Cała szóstka i każdy z osobna- wszyscy dali sto procent w Po spowiedzi. I to słychać. Piosenka posiada punkt kulminacyjny, bardzo dobrze przemyślany zresztą, gdyż poprzedza go efekt echa i... bach! Przejmująca końcówka. Katharsis. I tym pięknym akcentem skończymy na dziś.




     Tak dobrnęliśmy do końca wędrówki przez tę tyską indiańską wioskę. Ciężko jest mi tu zrobić jakiekolwiek podsumowanie. Nie ma czego sumować, bo przygoda z Cree jest bogata w tak przeróżne doświadczenia muzyczne, estetyczne, moralne, że nie ma prawa się skończyć. A na pewno jeszcze nie teraz...


(Zamieszczone zdjęcia i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)



Pzdr, Pta_szysko. ;)

środa, 10 lipca 2013

Muzyczny hymn Liverpool'u...




     Ci, którzy troszkę mnie już znają, na pewno nieco się zdziwili, gdyż zwykle nie lubię już na starcie ujawniać bohatera wpisu. Tym razem bez żadnych ceregieli, gdyż są one zbędne- tytuł mówi wszystko za mnie. Liverpool+Muzyka i zapala się zielone światełko... The Beatles. Zespół, mimo iż nieaktywny, wiecznie żywy. Śmiało można nazwać ich legendą światowego rocka. Tacy goście jak oni koniecznie musieli znaleźć się w moim muzycznym kalejdoskopie.
PODSTAWOWE INFORMACJE:
* The Beatles istnieje od 1960 roku, wcześniej, w trochę szerszym składzie, grywali pod nazwą The Quarrymen;
* band powstał w Liverpool'u;
* specjalizują się w rocku, napotkamy też trochę folku i niecodziennej odmiany popu;
* zespół sprzedał rekordową ilość płyt w historii amerykańskiego rynku muzycznego, do tej pory nikt nie pobił tego wyniku;
* The Beatles wydało aż 12 płyt studyjnych;
* kult tej Muzyki, stylu, kunsztu trwa do dziś i nic nie zapowiada jego upadku.

CZŁONKOWIE:
* John Lennon[*]

* Paul McCartney

* Ringo Starr

* George Harrison[*]
 

Nie opisuję każdego po kolei. Nie ma sensu, gdyż wszyscy byli/są wszechstronnymi, utalentowanymi muzykami. Gitary, instrumenty perkusyjne, skrzypce, organy, klawisze- umiejętność władania nad tymi oraz paroma innymi instrumentami posiadał praktycznie każdy z nich. Zwykle w zespołach jest tak, że dominuje jedna osoba, a reszta to dodatki, tak jakby "gratisy". W The Beatles było nieco inaczej. Owszem, Lennon stał się ich ikoną, ale każdy członek włożył w repertuar, rangę oraz w stylistykę tego bandu coś od siebie.


    Biorąc na tapetę twórczość grupy rockowej The Beatles, właściwie nie wiem, od czego zacząć. Już na wstępie pewne jest, iż nie ogarnę całej ich twórczości- tym trudzą się analitycy, badacze, fani, muzycy, biografowie przez wiele, wiele lat, a i tak co chwilę odkrywają coś nowego. Postanowiłam więc przygotować muzyczną pigułkę, ekspresowy lot przez świat liverpool'owskiej grupy. 12 albumów, a więc 12 kawałków- po jednym z każdego wydania. Niewiele, ale zawsze pozwoli na scharakteryzowanie pewnego kierunku, w którym kierowali się ci młodzi ludzie. Niewiele, ale wystarczy, by kogoś zarazić pasją, zachęcić do odkrywania na własną rękę tego wręcz osobnego nurtu w Muzyce . Niewiele, ale pozwala chwilę obcować z dźwiękami najwyższej rangi...

  1. Please Please Me. Debiutancki album, ukazał się na rynku w marcu 1963. Miał być szybkim zwieńczeniem ogromnego sukcesu singli promujących krążek. Na dwóch stronach czarnej płyty znalazło się aż 14 kultowych kawałków, w tym tytułowa piosenka, Ask Me Why oraz Love Me Do. Krążek został dobrze odebrany. W środowisku krytyków, odbiorców, a także w komercyjnym półświatku. Allmusic tak komentuje to wydanie: dziesiątki lat po wypuszczeniu płyta ciągle brzmi świeżo. Cóż, trudno odebrać długowieczność skazanym na sukces.

2. Drugim wydaniem, które nagrane zostało bardzo szybko, bo już cztery miesiące po wypuszczeniu pierwszego, było With The Beatles. Znalazło się tam 14 pozycji: 7 utworów Lennon/McCartney, 1 Harrisona oraz 6 coverów. Kawałki pochodzące z tej płyty utrzymywały się na pierwszych miejscach list przebojów aż przez 52 tygodnie i zdecydowanie pobiły swoje poprzedniczki z Please Please Me. Odsłuchanie całego nagrania zajmuje 30 minut z kawałkiem... Jakim geniuszem trzeba być, by podbić kraj zaledwie półgodzinnym krążkiem?

3. Zjawisko Beatlemani przybierało na sile. Nie było to dziwne- geniusz, talent i potencjał zespołu został rozsławiony na cały świat. Trzeci już album powstał w czasie styczeń-czerwiec 1964 i to właśnie on został wydany u szczytu popularności zespołu. A Hard Day's Night wydane zostało jak soundtrack do filmu o tej samej nazwie. Krążek doczekał się dwóch edycji: brytyjskiej i amerykańskiej. Wersje te różniły się od siebie okładkami, czasem ukazania, a przede wszystkim- listą utworów. Głównym twórcą, kreatorem A Hard Day's Night był oczywiście John Lennon, a zawartość stworzył słynny duet Lennon/McCartney, co również zdziwieniem nie jest. Płyta ta była wypuszczana na rynek muzyczy kilkakrotnie.




4. Beatles for Sale. Tak band nazwał swój czwarty album, który, podobnie jak poprzednie, został wyprodukowany przez George'a Martina i wytwórnię Parlophone. Wydano go na początku grudnia'64. Zawierał takie hity jak Every Little Thing czy Eight Days a Week. Nie wiem z czego wynika wciąż utrzymująca się liczba coverów na płytach The Beatles. Czy bali się rozwinąć skrzydła, czy też mieli tak ogromny szacunek dla innych artystów, czy może lubowali się w kombinowaniu już na bazie istniejących dzieł- ciężko stwierdzić. Bynajmniej każdy jeden ich pomysł na album oznaczał niesamowity sukces i zapowiedź kolejnych, świetnych krążków! 





5. The Beatles spodobał się udział w rozwoju polskiej kinematografii i ich piąty album to kolejny soundtrack do ich kolejnego filmu- Help! Właśnie na tym krążku narodził się najbardziej znany, najczęściej nucony i najbardziej z nimi kojarzony utwór: Yesterday. Został wydany w sierpniu 1965 roku. Lennon pracując na Help! inspirował się głównie twórczością, ideologią oraz przekazem dzieł Bob'a Dylana. Skąd taki tytuł? Rzekomo stanowi wołanie o pomoc w wirze rosnącej i niedającej im spać po nocach sławy. Piosenki z tej płyty mam w domu  w wydaniu kasetowym i muszę przyznać, iż osobiście stanowi ona mój ulubiony owoc pracy zespołu The Beatles!  
6. Wydawać by się mogło, że tak silnie rozwijająca się grupa pokazała już wszystko, co do pokazania miała.  Kompletna bzdura. Jak dziś dobrze wiemy, The Beatles to ogromna kopalnia muzycznych skarbów. Kilka miesięcy po piątym krążku ukazał się kolejny. W studio band pracował zaledwie przez 4 tygodnie- bardzo zależało, nie wiem czy bardziej im, czy producentom, aby nagranie ukazało się jeszcze przed Gwiazdką. Wydaje mi się, iż od strony krytycznej i muzycznej jest to najlepsze wydanie Lennona i spółki. We wszystkich recenzjach otrzymał maksymalną ilość gwiazdek, po latach uznano go także za jeden z najlepszych albumów muzycznych wszech czasów. Chodzi oczywiście o Rubber Soul(grudzień'65). Wielu  moment wydania właśnie tej płyty określa mianem początku silnego rozwoju twórczości Beatlesów. 


7. Revolver. Nie bez powodu taką nazwę przybrał siódmy już album studyjny w historii grupy. Jest to bowiem prawdziwa rewolucja. Wydano go w sierpniu'66, ale w brytyjskich rozgłośniach radiowych namiastkę tego krążka można było usłyszeć już w lipcu. Powód? Revolver zapoczątkowuje radykalną zmianę w charakterze brzmień studyjnych nagrań The Beatles. Prawie każdy utwór został wymyślony na bazie gitary elektrycznej- do tej pory muzycy opierali się głównie na folk rockowym brzmieniu, z naciskiem na folk. Oprócz tego po raz pierwszy dla celów muzyki rozrywkowej użyto instrumentów towarzyszących do tej pory wyłącznie klasyce i brzmieniom poważnym. Żeby tego było mało, właśnie na tej płycie szukać można korzeni raga rock'a oraz nurtu muzyki elektronicznej i psychodelicznej. Na Revolverze słyszymy także cuda techniki, z którymi powoli The Beatles zaczęli oswajać... Mało Wam rewolucji? Album z sierpnia 1966 roku został sklasyfikowany na 3. miejscu listy 500. płyt wszech czasów przez magazyn Rolling Stone! Mogło być lepiej? Chyba nie. Muzycy z Liverpool'u z rozmachem pokazali z jaką nowatorskością i nutą lekkiego buntu podchodzą do współczesnej muzyki rozrywkowej!

8. Kolejny krążek The Beatles jest naprawdę dopieszczony, gdyż powstał w czasie studyjnego samozwańczego "aresztu" grupy. 29 sierpnia 1966 roku band zagrał swój ostatni koncert, a miało to miejsce w San Francisco. Muzyczna zabawa przerodziła się w mordęgę dla artystów oraz popisy... fanów! Ze względu na wszelkie krzyki, wrzaski i inne niestosowne zachowania widowni, The Beatles skupili się już tylko na pracy w studio. Pierwszym owocem tej pracy jest wspomniany wcześniej krążek- Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band. Wydano go w czerwcu'67. Płyta utrzymana została w klimacie psychodelicznego rocka i została okrzyknięta jedną z trzech najważniejszych płyt koncepcyjnych wszech czasów. Po raz pierwszy lista utworów z wydania brytyjskiego pokrywała się z tą amerykańską. Znajdziemy tam 13 utworów, wszystkie poza jednym powstały z duetu Lennon/McCartney, natomiast w nagrywaniu, zasiadając za naprawdę różnorakimi instrumentami, wzięło udział około 75. muzyków!

9. The Beatles, znany także jako The White Album, to 9. album studyjny chłopaków z Liverpool'u. Po drodze był jeszcze dwupłytowy(2xEP), mały projekt Magical Mystery Tour. Oba wydania zawierały 6 piosenek z filmu o tym samym tytule. Pierwszy raz twór tego projektu ukazał się w USA- tam soundtrack uzupełniono o single zespołu, więc ta wersja weszła do oficjalnej dyskografii zespołu jako longplay. Wracając do The Beatles(listopad'68)- jest to pierwszy podwójny album grupy. Płyta zyskała 4 wyróżnienia na rynku muzycznym, w tym aż 19 platyn w USA.  
  




10. Kolejny krążek wypuszczono na rynek w styczniu 1969 roku pod nazwą Yellow Submarine. Zawierał soundtrack do animowanego filmu. Tym razem, moim zdaniem, płytę zespołu można sklasyfikować jako "wydana z konieczności", bowiem z myślą konkretnie o tej sesji nagraniowej powstały tylko dwa kawałki: All Together Now oraz Hey Bulldog. Na drugiej stronie albumu znalazły się instrumentalne wersje zagrane przez samego Georga Martina, który był wiernym producentem The Beatles. 



11. Podczas nagrywania 9. albumu- The Beatles- w grupie zaczęły narastać konflikty. Przyczyniło się to w dużej mierze do ogromnych problemów podczas sesji nagraniowej 11. krążka. Średnio radził sobie z tym producent, więc muzycy zaproponowali mu, iż na razie odłożą te kawałki(a w raz z nimi wszelkie spory), a nagrają taki album, który będzie brzmiał jak "za starych dobrych czasów". George Martin zgodził się i tak powstała płyta Abbey Road.  To wydanie udowodniło, iż Harrison, do tej pory stojący w cieniu, ma równie wielki potencjał co Lennon czy McCartney, gdyż piosenka Something, szczególnie kojarzona z tym krążkiem, jest właśnie jego autorstwa. Druga strona składa się z krótkiej wiązanki piosenek stworzonej przez Beatlesów. Całość zamyka song Hey Majesty, którego właściwie wcale nie powinno tam być, gdyż Paul McCartney, niezadowolony z brzmienia, kazał ją wyciąć. Inżynier studia miał zakaz wyrzucania czegokolwiek- umieścił zatem Hey Majesty, ale, chyba dla zmyłki, po dwudziestosekundowym okresie ciszy. Okładka tego albumu jest  najsłynniejszą okładką w historii grupy.    

12. Let It Be. Ostatni album muzyczny w dyskografii zespołu The Beatles. Ostateczna wersja została wydana w maju 1970 roku, już po oficjalnym rozpadzie grupy. Produkcją tym razem zajął się Phil Spector i Neil Aspinall. Pod tym samym tytułem ukazało się także krótkie nagranie video, prezentujące sceny z nagrywania płyty. Krążek bardzo sentymentalny dla muzycznego świata- w chwili jego ukazania się na rynku wiadomo już było przecież, że kolejnego nie będzie. Oprócz czwórki Beatlesów na Let It Be słychać także instrumenty klawiszowe obsługiwane przez Billy'ego Prestona.




    Tak kończy się twórczość rockowego bandu The Beatles. Kończy się, ale zarazem pozostaje nieśmiertelna. Zespół stał się niepodważalną legendą, sami muzycy zaś rewolucjonistami w świecie Muzyki. Jeżeli szukacie dźwięków z najwyższej półki, czegoś nieszablonowego, prawdziwego, nowatorskiego, być może czegoś takiego, co Was samych zainspiruje- to twórczość oraz poglądy Beatlesów są jak najbardziej dla Was. Najpiękniejsze w ich działalności jest właśnie owa nierozdzielność pracy oraz ideologii. Gdyby muzycy chcieli rozdzielić swój czas osobno pomiędzy te dwie rzeczy, nigdy nie byłoby ani dobrych piosnek ani Beatlemanii. Nie da się o nich zapomnieć. Nie da się ich wymazać. Nie da się zrobić czegoś "ponad". Ale na pewno da się, i chce, iść przez życie wraz ze spadkiem, jaki zostawili całemu światu wielcy członkowie grupy The Beatles...

Polem także:
film Rozdział 27(o zabójstwie Johna Lennona),
książkę w opracowaniu Huntera Davisa- John Lennon, LISTY,
książkę The Beatles. Kulisy sławy.- Leszek Rudnicki,
film dokumentalny The Beatles, Ekspolzja. 

(Zamieszczone zdjęcia i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)



Pzdr, Pta_szysko. ;)