piątek, 22 lutego 2013

"Artysta, który wyśpiewał swoje życie" cz.III(ost.)

         Ciężko jest mi się rozstać z Dżemem. I z Ryśkiem. Naprawdę ciężko- tak ciężko, że jeszcze ten jeden wpis im, a zwłaszcza jemu poświęcę. Istnieje takie znane powiedzenie "jak cię widzą, tak cię piszą". Na każdego z nas codziennie spogląda mnóstwo osób, czy to w pracy, szkole, na ulicy, w autobusie, czy też  w Internecie, na FB i innych portalach społecznościowych. Można wręcz powiedzieć, że jesteśmy obserwowani prawie przez cały czas; ciągle podlegamy czyjejś analizie, ocenie. Najbardziej dotyka to osób znanych, gwiazdy, celebrytów, idoli. W branży muzycznej nie jest inaczej i w przypadku Riedla również nie było. Dziś trochę o tym, jak Ryśka widzieli inni, co o nim sądzili, co z nim przeżyli oraz o tym, co on sam miał ważnego do powiedzenia poza tekstami piosenek. 
        Choć, jak przynajmniej mi się wydaje, Rysiek  nazbyt wylewny nie był, miał bardziej naturę kota chodzącego własnymi ścieżkami, ale doceniającego dobre słowa i pomocne dłonie, wielu ludzi wiąże z nim dobre wspomnienia i myśli. Oto kilka z nich:

* bliski znajomy Riedla, znany jako "Pudel" tak opowiada o dniu, w którym przyszli współpracownicy wpadli  po raz pierwszy w oko naszej przyszłej gwieździe rocka: Kiedyś zaszli my do klubu Górnik w Tychach. I odpadliśmy, bo faceci grali niesamowicie. Adam już ciął takie solówki, że mózg się lasował.."Ryglowi" bardzo spodobał się bębniarz- Olek Wojtasiak.(...)Pamiętam jak powiedział ni to do mnie, ni do siebie: "Kurde, z tą kapelą byłoby niesamowicie". Była to jesień 1973 roku. 

* No i marzenie Rygla się spełniło- Rysiek dostał cynk o przesłuchaniu na wokal do Jam'u i oczywiście tam się zjawił. Rysiek bał się, że nie zrozumie ich fachowej terminologii.(...) Wydawali mu się strasznymi zawodowcami. (...) Nic mu po sobie nie dali poznać, tylko pod koniec próby powiedzieli, żeby wpadł na następną- wspomina Gola, Małgorzata Pol, jego późniejsza żona, ówczesna dziewczyna. Chłopaki nic nie dali po sobie poznać, lecz wtedy dosłownie, jak mówi Paweł... buty spadły nam z nóg.(...) Miał, skubany, nie tylko głos, bo i takie wyczucie frazy, że... brak słów. To właśnie przyjście Ryśka do kapeli sprawiło, iż poczuliśmy, że można zrobić coś konkretnego.


* Zespół został kiedyś zaangażowany w coś na kształt pewnego projektu muzycznego, nagranego w studio, nawet wyemitowanego w telewizji, nazywał się Pozłacany warkocz. Dostał zadanie niebanalne, gdyż jeden z utworów napisany był... prawdziwą gwarą śląską. Wiele osób, musiało go przekonywać do złamania oporu, w tym Katarzyna Gärtner, która to wszystko dla nich załatwiła.O Ryśku wypowiadała się bardzo pochlebnie- oto fragmenty jej wypowiedzi: ja kogoś tak utalentowanego jak Rysiek jeszcze nie spotkałam.Z takim słuchem..(...)To był geniusz wokalu! Taki rodzi się raz na sto lat!(...) Ricard i literacki [język]  świetnie przekładają się na bluesa. Oto wyżej wspomniany prawdziwe śląski uwtór Gizd:

*Ludzie spotykali go pierwszy raz i od razu dostrzegali jego wyjątkowość. Podobne odczucia miał Czesław Niemen, dawny idol wokalisty Dżemu, z którym Rysiek bardzo chciał się spotkać i owszem, spotkał się niejednokrotnie: Intonacja, technika, warsztat, charyzma... Lubię słuchać Ryszarda, lubię słuchać Dżemu, który uważam za zespół o klasie międzynarodowej. Z Riedlem rozmawiałem parokrotnie, ale od razu mogłem się zorientować, że to człowiek wrażliwy, o głębokim wnętrzu, do tego bardzo sympatyczny, wytwarzający dobre fluidy. Byłem pod jego wrażeniem.


*Ale jego talent i osobowość najbardziej doceniali chyba ci, którzy mogli ich doświadczać na co dzień- przyjaciele, znajomi, rodzina, muzycy. Rysiek posiadał naprawdę niesamowity talent- również do tego, by dopasować słowa do muzyki. Miał na przykład pięć tekstów- jeden wybrał, dołożył coś z następnego, wstawił linijkę z kolejnego, resztę dorobił interpretacją. I grało!(słowa Partyzanta- dobrego kumpla Ryśka). 


* Ricardo sam siebie nie uważał za nikogo wyjątkowego, a tym bardziej na pewno nie za gwiazdę lub autorytet. Dobrze wiedziała o tym jego żona: ...sukces go nie zmienił To był ciągle ten sam Rysiek ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Nie uważał się za Bóg wie kogo i nie pozwalał taktować jak nie wiadomo kto- co należało do głównych zalet mojego męża(...)nigdy nie zachowywał się jak gwiazda. Naprawdę próbował żyć normalnie.(...)Ale od początku było w Ryśku coś takiego, co wywoływało respekt.

* Nie zawsze jednak było tak kolorowo. Nałóg zaczął sprowadzać tego pracowitego muzyka gdzieś na manowce. Nikt nie wiedział, co w tym takiego jest, ale wszyscy dookoła mogli zobaczyć, co "to coś" potrafi zrobić z człowiekiem. Pudel: To było w kwietniu 93 roku w Pile. Rysiek był na głodzie, patrzył zimnym, stalowym, nienawistnym wzrokiem. Takiego go wcześniej nie widziałem(...)Dopiero wtedy zrozumiałem, co to znaczy ten kurewski nałóg. Koszmar.Koszmar.Koszmar. Rysiek powiedział mi później, że przy głodzie nawet największy kac jest jak puszczenie bąka(...)w głowie istnieje tylko jedna myśl-wziąć. Wziąć. WZIĄĆ. W Z I Ą Ć.
Wydaje mi się, że ktoś, kto tego nie przeżył albo nie zetknął się z tym, nie potrafi zrozumieć co dzieje się w umyśle uzależnionego; tego, że jego zachowanie, słowa, zły stan fizyczny nie są jego winą. Myślę, iż właśnie dlatego pomoc Riedlowi była tak nieskuteczna. Bez autopsji ciężko skutecznie pomóc komuś wygrać walkę z narkotykami.

* Zespól również nie umiał poradzić sobie z Ryśkiem, a raczej jego brakiem. Przestał pisać, ledwo się trzymał na nogach, nie zjawiał na koncertach i próbach. Dżem musiał zawalczyć, ale już nie o Ricardo, lecz o samego siebie. Ta decyzja długo w nas dojrzewała. Bo była piekielnie trudna. Z pewnością jedna z najtrudniejszych w życiu... A może po prostu najtrudniejsza. Ale uznaliśmy, że już nie ma innego wyjścia.- wspomina Jerzy Styczyński. Wspomina maj'94, czyli wyrzucenie Ryśka z Dżemu. Czy Dżem bez Ryśka to wciąż Dżem?

      Rysiek oprócz całego swojego dorobku muzycznego pozostawił po sobie także kilka słów, charakterystycznych wypowiedzi, sentencji, które są kojarzone właśnie z nim. Tak na przykład koncerty zaczynał od powitania Sie Macie Ludzie!, a kończyć je lubił słowami, nie wiedzieć czemu, zostańcie z Bogiem! Riedel tęsknił za dawną wolnością, za wszystkim co utracił; już około roku 1993 czuł, że coś tu na ziemi się dla niego kończy, ale wiedział, iż mimo to będzie żył wiecznie. Nie należał do optymistów- raczej twardo, a nawet lekko wątpiąc, stąpał po twardym gruncie. Potrafił jednak mieć dystans do siebie, do świata; przede wszystkim potrafił pociągnąć za sobą tłumy... Czego możemy się od niego nauczyć? Głównie tego, że trzeba być po prostu sobą. Świat nie przyswoi udawanych ideałów. Zresztą... sami zobaczcie.

* Kiedyś dzieci-kwiaty były zdrowsze...

*Nigdy nie byłem abstynentem. Ale w stanie wojennym chciałem pomóc przyjacielowi, który uzależnił się od dragów... I sam się wciągnąłem. Nie lubię o tym mówi, bo co mogę powiedzieć?
* Patrz, teraz godom jak śląska babcia




* Przestałem marzyć. Jak człowiek nie marzy- umiera. 
* Fani, zwłaszcza młodsi, zaczęli traktować mnie jak Bóg wie kogo, jak jakiegoś idola, niemal z czcią. Przeszkadza mi i dziwi mnie takie zachowanie. A ja nie lubię siebie w na siłę dorobionej aureoli.




* Nie wiadomo, co będzie jutro. 
* Kiedyś chciałem umrzeć młodo jak Jim Morrison, ale z czasem zacząłem patrzyć na to inaczej.
* Był taki czas, kiedy myślałem, że mogę w sobie coś zmienić. 
* Zawsze, dla Was zawsze będę śpiewał do końca!



      Wielu twórców poświęciło osobie Ryśka Riedla czas, zainteresowanie, pieniądze i stworzyło coś naprawdę fajnego na jego temat, do czego warto sięgnąć, choćby dla spędzenia miłej godziny z książką lub filmem. Na pierwszy plan wysuwa się Jan Skaradziński autor takich dzieł jak Rysiek i Dżem. Ballada o dziwnym zespole. To właśnie z nich czerpałam cytaty, część wydarzeń, komentarzy i opinii, które Wam tu przedstawiłam. Książki są naprawdę świetnie napisane, dobrze się je czyta; są napisane normalnie, "po ludzku"- bez wyszukanego języka, samych suchych faktów. Znajdziemy tam dużo autentycznych zdjęć, każdy rozdział z życia jest adekwatnie zatytułowany i opatrzony pięknym. pasującym do danego okresu cytatem kogoś z kręgu Dżemowców. Lektura obowiązkowa dla miłośników polskiego rocka lub bluesa, no i dla fanów zespołu i Riedla, którzy jakimś cudem jeszcze do niej nie dotarli.


Kolejnym ważnym dziełem jest film, wielu na pewno już znany, Skazany na bluesa z 2005 roku, Jana Kidawy-Błońskiego. Stosunkowo wiernie, bardzo realistycznie oddaje fakty i przeżycia z życia Ryszarda. Główną rolą, moim zdaniem fenomenalnie, zagrał Tomasz Kot. W projekcie wystąpili również muzycy osobiście, całość opatrzona jest genialnie dobranymi fragmentami muzycznymi. Widz "zbiera" wszystkie emocje z ekranu, śmieje się i płacze razem z bohaterami. Atmosfera- zrobiona po mistrzowsku! Obok tego filmu z całą pewnością nie da się przejść obojętnie. Oto trailer, dla tych, którzy nie widzieli, a chcieliby się dowiedzieć, czy warto. 

Na równi z dziełem Jana Kidawy-Błońskiego znajdują się też filmy dokumentalne o Dżemie i Ryśku, które można znaleźć w kilkunastominutowych częściach na portalu YouTube. Są to np. : Sie Macie Ludzie!- film dokumentalny o Ryszardzie Riedlu, Sen o Victorii- reportaż o wokaliście, po prostu Dżem- film dokumentalny części od 1-5. Warto to zobaczyć, gdyż są to ciekawe, czasem nigdzie indziej nie publikowane wypowiedzi osób z kręgu Riedla, jego rodziny, przyjaciół... Uważam, że właśnie autentyczne dokumenty mogą najbardziej prawdziwie ukazać nam to, co w Dżemie i Ryśku było i jest najważniejsze. Pod spodem wstawiam po 1 części dwóch z  wyżej wymienionych reportaży.



        
     Przygoda z Dżemem na tym blogu, przynajmniej na razie, właśnie się kończy. Mam jednak nadzieję, że choć parę osób, które to czytały, nie zarzucą tematu Riedla i Dżemowej muzyki. Może ktoś się zarazi, zafascynuje i za kilka chwil sama będę czytać podobne teksty na innych blogach. :) Na sam koniec zamieszczam swoją pracę o Ryśku, które kiedyś stworzyłam na potrzeby konkursu literackiego na opowiadanie na dowolny temat. Na konkursie nic nie zajęła, ale z dobrą opinią się spotkała. Myślę, że w tym momencie nie ma dla niej lepszego miejsca niż to, w którym piszę o dźwiękach ratujących ludzkie dusze.



(Zamieszczone zdjęcia i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)




Pzdr, Pta_szysko.:)


Nie taki zwykły man

            „ZMARLI :Ryszard Riedel (38 l.: 7.09.1956-30.07.1994), jeden z najlepszych polskich wokalistów rockowych, lider zespołu Dżem…”- informują nekrologii w ostatnich lipcowych numerach gazet codziennych. Cóż, z tym „najlepszym” to bym raczej uważał, bo to mocne i zobowiązujące słowo, ale reszta się zgadza…
Muzyka zawsze była towarzyszką mojego życia. Kolejna kłótnia z ojcem, według którego nigdy nie radziłem sobie wystarczająco, świadomość, że nie będzie mi dane ukończyć nawet podstawówki, bo jestem cholernym indywidualistą – z tymi i wieloma innymi sprawami wędrowałem w objęcia dźwięków. Spotkałem na swej drodze kilku ludzi o podobnych sposobach ucieczki od bolesnych realiów. Zakładaliśmy zespoły. „Festus” vel „Horn” jest tego najlepszym przykładem – pierwszy skład, pierwsze wykonania, pierwszy ważny punkt do późniejszego życiorysu. Z takim „Jankiem muzykantem” mieszkańcy kamienicy w Tychach nie mieli lekko. Nietrudno się więc domyślić, iż nie byłem ich szczególnym ulubieńcem. Często, po wysłuchaniu kolejnych krzyków ojca, wybiegałem na dwór i grałem na czym popadnie, byleby tylko rozładować emocje. Najczęściej były to metalowe kubły na śmieci, przykrywki – perkusyjne bębny, złamane gałęzie – pałeczki. Do szczęścia nie było mi wiele potrzebne. Zauważałem u siebie jakąś iskierkę talentu, łatwość zapamiętywania słów i melodii, wiarygodność śpiewania łamaną angielszczyzną, choć nigdy nie uczyłem się języka. Ale ani ja , ani nikt z mojego otoczenia nie myślał o tym na poważnie. Zespół, owszem, fajna sprawa, lecz czegoś mi brakowało: a to repertuar nie taki, to bębniarz zagłusza całą kapelę, gitarzysta nie trzyma tempa… Bywały gorsze i lepsze chwile, a ja traktowałem to po prostu jak pasję, odskocznię, nie jako sposób zarabiania na chleb. Tak było do czasu. Do czasu aż spotkałem Ich…
Ci sławetni Oni -  to przyszli „Dżemowcy’, wtedy jeszcze czwórka zwykłych chłopaków, którzy wspólnie muzykowali.  Poszedłem z Pudlem, moim najlepszym kumplem, do klubu „Górnik” w Tychach na jam session. Często to robiliśmy, bo zazwyczaj wygrywaliśmy. A jak wpadło do kieszeni parę groszy to wiadomo – na piwo „Pod Jesiony” można skoczyć, fajkę wypalić. Ale tym razem bardzo się zdziwiliśmy, bo przegraliśmy. Szybko dostrzegliśmy przyczynę owego niepowodzenia: czwórka facetów grających niesamowicie! Gitarzysta tworzył takie solówki, jakby urodził się ze swoim instrumentem  w ręku, ale to bębniarz – Olek Wojtasiak- zachwycił mnie najbardziej. Zresztą ja zawsze najbardziej przywiązywałem wagę do zdolności perkusistów.
- Ty, cholera! Nieźli są , trzeba przyznać. Ale szmalu to już by nam mogli nie zgarniać sprzed nosa! – narzekał Pudel.
- No, racja…- przytaknąłem nieprzytomnie, bo wtedy kołatało mi się w głowie wiele różnych myśli, ale na pewno nie były to pieniądze. – Kurde, z tą kapelą byłoby niesamowicie… - westchnąłem ni to do siebie, ni to do Pudla.
Wydarzenie w „Górniku” nie dawało mi spać po nocach, więc postanowiłem, nieważne jakim sposobem, dotrzeć do tej fascynującej grupy. I udało się, owszem, ale była to droga raczej okrężna. Dowiedziałem się, oczywiście środkiem przekazu „tajne przez poufne”, gdzie pracuje Olek i… zatrudniłem się w tym samym miejscu! Był to zakład ślusarsko-monterski, więc, jak się można domyślić, długo tam nie zabawiłem, ale udało mi się wysłać do Wojtasiaka sygnał: „Śpiewam!” i , co najważniejsze, uzyskać pozytywny odbiór: „Przyjdź, spróbuj.”. Poszedłem więc , jak to się mówi, za ciosem i pojawiłem się na swoim „egzaminie”. Wszystko to wydarzyło się późną jesienią 1973 roku…
                                   
Na pierwsze spotkanie z grupą szedłem jakoś niepewnie. Bałem się, że nie będę rozumiał ich fachowej terminologii, a zdawałem sobie sprawę, że może to być moja pierwsza, to na pewno, i ostatnia próba. Dobrze, że towarzyszyła mi Gola, moja dziewczyna, bo nie wiem czy dotarłbym o własnych siłach. Kiedy pojawiłem się na miejscu, chłopaki akurat ćwiczyli jeden z numerów.
              - Czeeerwoooony jak wino, rozgrzany jak piec!– odbijało się głośnym echem od starych ścian kamienicy. Nagle wszystko ucichło.
- Kurde, do kitu z tym winem! – klawiszowiec zaczął przeklinać na czym świat stoi.
- No co jest, Paweł?
- No nie brzmi, no. Czerwony jak wino – beznadzieja!
- Wymyśl coś innego mądralo! – poirytowany Beno zaczął tracić cierpliwość – Czerwony jak co…?! Burak… Krew?
-Eee! Nie, chłopaki to musi być coś chwytliwego!
- Jak cegła… – zaintonowałem. - Czerwony jak cegła – chyba będzie pasować…– wtrąciłem nieśmiało,  nie byłem bowiem pewien, czy powinienem przysłuchiwać się całej tej wymianie zdań.
- To ten chłopak, o którym wam opowiadałem – przedstawił mnie Olek – wokalista!
-A pod kogo śpiewasz?
- No, a pod kogo chcecie?
- Morrison, mówi Ci to coś? - podrzucił gitarzysta.
- No!
- A Lennon?
- Pewnie! Dobrego rock’a to każdy lubi od czasu do czasu posłuchać, nie?
- Jak Jagger też byś potrafił? – zapytał basista z miną niedowiarka. Chyba nie był do końca przekonany o szczerości moich wcześniejszych odpowiedzi.
- No , a jak! – cieszyłem się, bo rzeczywiście były to nazwiska dobrze mi znane, o każdej porze dnia i nocy mogłem zanucić fragment ich utworów.
- A Free? Znasz? – zapytał gitarzysta Adam, z taką nadzieją i sympatią w głosie, że aż mi się cieplej na sercu zrobiło.
- Jasna sprawa, kto ich nie zna! Rodgers wymiata, co? A… Mógłbym spróbować do mikrofonu i razem z instrumentami? – trochę się zestresowałem, bo czułem, że zbliża się kluczowy moment, ale postanowiłem dać z siebie wszystko. Free to ja powinienem mieć w małym palcu – najlepszy winyl jaki mam w domu!

 No to zaśpiewałem – „All Right Now”. Początek trochę sztywno, bo muzycy przerzucali się takimi hasłami jak „breaki”, „frazy”, „przebitki”… Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale nie dałem nic  po sobie poznać i dalej już jakoś poszło. Właściwie to wahałem się nad tym, czy dobrze wypadłem, można wręcz powiedzieć, że nie oczekiwałem pozytywnej oceny tego przesłuchania. Min nie mieli szczególnie zachwyconych, do tej pory śpiewał im klawiszowiec, więc… Ale jak wychodziłem to Paweł, niby mimochodem, powiedział, żebym wpadł na następną próbę. No to przyszedłem. Na następną i kolejne, aż zakotwiczyłem się w Dżemie na dobre. Po latach zespół urósł do rangi legendy, lecz wtedy nikt z nas, zwłaszcza ja, nie miał odwagi o tym marzyć, nawet w najśmielszych snach. Dopiero w roku 1980 po wielkim, głośnym debiucie w Jarocinie,  z mnóstwem bisów na  scenie (i jeszcze długo po zejściu z niej), dotarło do mnie, że to będzie naprawdę „coś”. Wtedy podszedł do mnie facet ubrany w skórzaną kurtkę, trochę przy kości. Był to Marcin Jacobson, przyszły menadżer grupy, ale ja wtedy oczywiście o tym nie wiedziałem.
- Równy gość – pomyślałem – skóra pasuje do Jarocina jak ulał. – uśmiechnąłem się na wciąż jeszcze żywe wspomnienie tysięcy ludzi pokroju zarówno  rock’owców,  jak  i hipisów, bawiących się na naszym występie.
- No to jak brzmi imię przyszłej legendy jarocińskiej sceny? – zapytał, również lustrując mnie wzrokiem.
-Ja? Ja jestem Rysiek. Rysiek Riedel.
            Teraz stoję gdzieś między niebem, a piekłem i obserwuję tysiące ludzi odwiedzających cmentarz na Wartogłowcu. Tylko… Dlaczego jest tam taki tłok? Dlaczego ja w swej pośmiertnej wędrówce utknąłem akurat w tym miejscu? Czyżbym o czymś zapomniał? Czyżby… Ach, tak! Trzeci sierpnia – mój własny pogrzeb … Nie spodziewałem się tylu osób… Właściwie to trochę dziwne przyglądać się swojej własnej uroczystości pogrzebowej, ale dopiero teraz mogę się przekonać na jak szeroką skalę rozprzestrzenił się mój muzyczny przekaz; ilu ludzi kochało mnie za to co robię, a nie za pieniądze, które dla nich zarabiam. Fani przynoszą kwiaty, znicze, gitary, listy… I tak sobie myślę, że gdyby Bóg zapytał mnie teraz , w którą stronę chciałbym pójść, to bez wahania odpowiedziałbym :
-Z chęcią wróciłbym tam, na ziemię.
A widząc Jego pytające spojrzenie, dodałbym:
 -No bo kto teraz będzie dla nich wszystkich śpiewał?

Bibliografia
Podczas pisania opowiadania, aby ustalić konkretne fakty z życia Ryszarda Riedla , korzystałam z :
·         książki Jana Skaradzińskiego pt. „Rysiek”,
·         książki Jana Skaradzińskiego pt.„Ballada o dziwnym zespole”,
·         filmu Jana Kidawy-Błońskiego – „Skazany na bluesa”.




1 komentarz:

  1. Świetny wpis! Widać, że nic tu nie przekłamujesz i Dżem naprawdę rządzi twoim muzycznym światem. No i bardzo podobało mi się opowiadanie, szkoda, że nic nie wygrało.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze.
Za słowa miłe i te krytyczne.
Dzięki nim wiem, że mam dla kogo pisać dalej! :)