piątek, 5 kwietnia 2013

A gdyby tak... lot Helikopterem?

       Człowiek renesansu można by powiedzieć. Właściwie pochodzi z Walii, ale chyba bardziej czuje polskie klimaty. Studiował politologię- karierę zrobił jako kompozytor, tekściarz, wokalista i gitarzysta. Grywał z wczesnym Maanamem, Maciejem Zembatym, Anitą Lipnicką. Wszędzie go pełno, możemy znaleźć zarówno jego dyskografię jak i filmografię; jest członkiem aktywnym ZPAV'u. Miał jednak własny pomysł na biznes: założył zespół, któremu przypisuje się miano jednego z najważniejszych w historii polskiego rocka. Ich debiutancka płyta  złamała dotychczasowe rockowe zasady i szybko została okrzyknięta genialną. Panie i panowie, pilot dzisiejszego lotu- John Porter.





PODSTAWOWE INFORMACJE:
*urodził się sierpniu 1950 roku w Anglii,
*po hippisowskim przewrocie opuścił ojczyznę, najpierw mieszkał w Berlinie Zachodnim, potem w Australii; od roku 1976 stały mieszaniec Polski,
*karierę rozpoczynał w prototypie Maanamu- Maanam-Elektryczny Prysznic,
*oprócz bycia wokalistą, gra na gitarze, komponuje, pisze teksty,
*gatunek granej muzyki: rock, pop-rock,
*aktywność zawodowa: start kariery zespołowej-1977 rok; kariera solo(+goście, ew. duety), start: rok 1982(pierwsza solowa płyta).

         Ciężko mi dobrać słowa przy tak wielkim artyście, który posiada bardzo bogatą dyskografię, zarówno solową jak i zespołową. Długo zastanawiałam się jaki schemat opisu przyjąć przy Porterze. W końcu stwierdziłam, że skoro i tak o wszystkim nie uda mi się powiedzieć, pokażę Wam jakie dzieła sama posiadam oraz kilka innych, bez których wspominanie o Johnym w ogóle nie miałoby sensu.


1. Helicopters Porter Band'u z 1980 roku. Uważam się za ogromną szczęściarę, gdyż wiele utworów Portera posiadam na winylach, a ten album dodatkowo z autografami na okładce zdobytymi przez tatę! <3



GATUNEK: rock
TWÓRCY:
* JOHN PORTER- muzyka, słowa, akompaniament gitary akustycznej, wokal.


*ALEKSANDER MROŻEK- muzyka, gitara.

Plik:Alek Mrozek Autoportrait (small).jpg

*LESZEK CHALIMONIUK- perkusja.


*KAZIMIERZ CWYNAR- muzyka, bass.





 
 












Pierwsza piosenka z tego krążka to Ain't Got My Music. Dosyć wyrazista, uważana przeze mnie za idealnie wybraną na otwarcie albumu. Za znamienne tytytyryrytytytytytyty należy sie Porterowi  Grammy! :)  W tym utworze John opisuje kobietę: piękną, drapieżną, intrygującą. Zdobyła ona jego serce, zawładnęła ciałem, ale wciąż pozostaje coś, co ma i zawsze będzie miał na własność. Muzyka.




I'm Just A Singer. Kolejny kawałek, który daje możliwość uwypuklenia charakterystycznego głosu frontmana. Po prostu dobry, rockowy kawałek. :) Ukazuje los zwykłego piosenkarza, muzyka niekoniecznie ze szczytów list przebojów. Do szczęścia potrzebne mu tylko granie, nawet tanio, w barze, pubie. On i jego gitara. Nieważne gdzie, ważne, że razem. I ci, którzy nie mają o tym najmniejszego pojęcia, nie są w stanie tego zrozumieć. Porter zwraca także uwagę na władzę, jaką posiada: on śpiewa, a my słuchając, w zależności o czym, jak śpiewa, możemy poprawić sobie humor albo wpaść w głęboką depresję: mogę sprawić, że poczujesz się lepiej, mogę sprawić, że poczujesz się gorzej(w wolnym tłumaczeniu). Twórczość muzyków, określa ich samych; oni są Muzyką, a Muzyka to wszystko co mają.

[Niestety nie mogę zamieścić tu pliku video(szczerze?nie wiem dlaczego.), więc daję linka do YT oraz Print Screena.]
<przejdź do odtwarzacza> 





Ostatnią reprezentantką z tej, bądź co bądź bardzo ważnej, płyty jest piosenka Crazy Crazy Crazy. Opowiada o zmianach: światopoglądu, myślenia, hierarchii wartości. O byciu zagubionym pomiędzy jednym życiem- pełnym zabaw, beztroski, starych kumpli, którzy działają na artystę jak hamulec- a drugim- nowym otoczeniem ciągle pchającym go na przód, wyżej. Nikt nie pyta o czym marzy bohater, który od bycia ciągłym popychadłem prawie wariuje(going crazy in a day). A dla niego życiem jest Muzyka, którą chce urealnić, z której chce żyć. Inni muszą tylko w końcu mu pozwolić żyć po swojemu. Ale taki jest świat- po prostu crazy.

[Również nie mogę udostępnić tu pliku video, więc daję linka do YT oraz Print Screena.]






2. Kolejnym czarnym krążkiem, który posiadam i który chciałabym przedstawić jest Magic Moments. Szczególny o tyle, iż został nagrany na żywo w krakowskim Teatrze STU w 1982 roku. Wszystkie kompozycje są autorstwa John'ego, a na płycie słyszymy jego gitarowy akompaniament.






Still In Warsaw- pierwszy numer na stronie B. Jest balladą- tak dosłownie Porter określa kolorowe, światowe, pełne życie, jak można przypuszczać, życie w stolicy. Piosenka jest stonowana, nastrojowa, wypełniona akustycznymi chwytami i brytyjskim śpiewem Johna. Warszawa daje bohaterowi schronienie, bezpieczeństwo, ciepło. Dba o niego; w niej można być po prostu sobą, co jest tak bardzo potrzebne w codziennym natłoku zdarzeń i ciężarów. Przebywasz w Warszawie, Warszawa przebywa w tobie. I wszyscy ludzie, którzy czują podobnie, mogą potrzebować siebie nawzajem, bo tak świat się kręci. 



(Serdeczne podziękowania dla Małej Mi, która sporządziła i udostępniła mi powyższe tłumaczenia [w wolnym przekładzie]!)





3. Inne płyty jakie mam w posiadaniu. Zamieszczam tylko zdjęcia, gdyż mam jeszcze trochę do powiedzenia o Porterze, no ale na pochwalenie się zawsze znajdzie się miejsce! ;)












4. Bardzo ważnym etapem w życiu zarówno zawodowym jak i prywatnym była dla Portera współpraca z Anitą Lipnicką. Mieli tylko spróbować z jednym utworem, ale jakoś tak wyszło, że zostali duetem i w pracy, i w domu. :) Ich pierwsza płyta - Nieprzyzwoite piosenki(listopad 2003)- była nagrywana przez ponad rok w Londynie, a wszystkie teksty są po angielsku. Krążek wyjątkowy- nagrodzony platynową płytą, Fryderykiem w kategorii "Najlepszy album", nagrodą telewizyjną oraz kilkoma innymi wyróżnieniami. Utwór promujący płytę utrzymywał się na I miejscu list przebojów (m.in. RMF FM'u) przez dobrych kilka miesięcy. Czy rzeczywiście jest się czym zachwycać? Zobaczcie sami.

Bones of Love to właśnie wcześniej wspomniany kawałek, który odniósł niesamowity sukces i pomógł rozpropagować płytę Lipnickiej i Portera. Kości miłości - tak brzmi polskie tłumaczenie tytułu. I rzeczywiście coś w tym jest: piosenka przywodzi na myśl grę między parą kochanków. Słowa i muzykę napisał John, muzycy śpiewają równocześnie, ale jakby osobno. Głosy się nie tłumią i nie nakładają na siebie nawzajem; słuchając tej piosenki kilkakrotnie, można raz pójść za męskim głosem, innym za kobiecą linią melodyczną- jest to dowodem niesamowitego zgrania, ale przede wszystkim profesjonalizmu! Może nieco przesadzam, ale jak dla mnie Bones of Love kipi flirtem oraz uwodzeniem. Muzyka przypomina flamenco(słychać dźwięk kastanietów)- zmysłowość. Ach, Boże... Czy ta dwójka (John i Anita) nie są idealni w duecie? ;)






 Then&Now. Piosenka już nie tak elektryzująca, ale wciąż lekko zadziorna. Kompozytorem i autorem słów również jest John. Słychać większe zróżnicowanie w konwencji niż w Bones of Love- raz śpiewa Lipnicka solo, raz Porter, są także części wspólne. Utwór wydaje się już mniej zabawą, a po prostu życiem. Podobno ile odbiorców tyle samo interpretacji. Dla mnie Then&Now opowiada o przemijaniu, o tym, że każde zdarzenie nas dokądś prowadzi, że wszystko się zmienia. Najpierw była młodzieńcza miłość: ekstrawagancja, burza uczuć, namiętność, zaczepność. Magia unosiła się w powietrzu, widzieli w tym jakiś sens, swoją własną filozofię.Tak... Tylko, że then was then and this is now.





Kolejnym reprezentantem Nieprzyzwoitych piosenek(która wcale nie są znowu takie nieprzyzwoite ;)) będzie utwór Cry. Smutny, melancholijny w odbiorze. Tym razem za słowa i dźwięki odpowiada Anita Lipnicka. Myślę, że wyraźnie słychać, gdzie komponowało męskie ucho Johna, a gdzie damskie Anity. Cry- poszukiwania. Bo każdy potrzebuje w swoim życiu kogoś, kto będzie robił za osobiste słoneczko. Z czasem pusty pokój, głuche echo własnego głosu zaczyna przeszkadzać, nawet straszyć. A najgorzej jest wtedy, kiedy już wiesz kim jest ten szczęśliwiec, tylko nie wiesz gdzie, ani jak, kiedy...Wtedy najłatwiej o błędy, które skończą się rzewnymi łzami.






Przedostatnim numerem na płycie jest liryczny Strange Bird. Trzeba przyznać, że Anita odwaliła kawał dobrej roboty! Niestety w numerze nie słyszymy Portera, ale kto wie czy męskie tony nie zniszczyłyby tej delikatności, lekkości, którą kawałek ma w sobie. Tym razem wykorzystane zostały także dźwięki klawiszy, które pięknie współgrają z górami wokalistki. Piosenka według mnie jest naprawdę przejmująca. Wszyscy możemy być dziwnymi ptakami: rozpalać, zapadać w pamięć, umilać chwilę i ... znikać. Zupełnie jak feniksy, tyle, że ludzka obecność nie zawsze odradza się z popiołów. W obawie o własne "ja" odrzucamy ludzi, idziemy dalej, spalamy mosty. Nie da się jednak zrobić tego całkowicie- duchy przeszłości zawsze wracają. Jeśli nie materialnie, to w naszej głowie.







Oprócz  spektakularnych Nieprzyzwoitych piosenek duet Porter-Lipnicka wydali jeszcze dwie płyty(dwie złote): Inside Story(2005) wraz z uzupełnieniem Other Stories(2006) oraz Goodbye(2008), która była jak dotąd(i chyba już tak pozostanie) ostatnim wspólnym projektem. Część tej pracy została zwieńczona  zestawem All the Stories wzbogaconym o DVD z teledyskami, kulisami pracy muzyków oraz innymi, krótkimi materiałami filmowymi. Cóż, wielkie brawa za wykonaną pracę i kto wie... Może jeszcze razem coś nagrają? Byłabym jak najbardziej za!








5. Ostatnim jak dotąd krążkiem Johnego jest solowy Back In Town wydany dwa lata temu. Zawiera 11 utworów, z czego 9 było nagranych na żywo; całe nagranie miało miejsce w Londynie. Porterowi wraz z Phillem Brown'em(!) udało się sklecić to w , UWAGA, 12 dni. To naprawdę rekordowe tempo i wcale nie oznacza, że płyta jest niedopracowana, utwory byle jakie. Back In Town trochę różni się od wcześniejszych solowych wydawnictw muzyka. Stanowi  poetycką, klimatyczną, bluesową, ale także "brudną" oraz lekko rockową mieszankę. Określiłabym ją jako spis życiowych doświadczeń Portera- autor przede wszystkim postawił na autentyczność. I na tym właśnie, moim zdaniem, powinna opierać się prawdziwa Muzyka.
Płyta została dołączona do książki o tym samym tytule, zawierającej teksty numerów, wypowiedzi Johna na temat nagranego materiału; o próbie ucieczki od kiczu i trendów współczesnej muzyki.



Back In Town [Książka+CD] - John Porter



Numer 6. Elektryzujące, chwilami przerażające No more whisky. Piosenka rzeczywiście dobrze zrobiona, pomyślana i zagrana. Kojarzy mi się trochę             z fragmentem spowiedzi lub po prostu "nawianym" gadaniem w pubie, gdzie delikwent zwierza się barmanowi ze swoich żali i trosk, gdzieniegdzie wstawiając swoje święte postanowienie: no more whisky, no more whisky. ;) Klimatu tym bardziej dodaje jakby nieco przydymiony, szorstki wokal. Jak dla mnie, nieważne o czym Porter śpiewa. Jego głosu mogę słuchać na okrągło, nawet gdyby śpiewał o przerzucaniu gnoju albo oczyszczaniu szamba. No more whisky- wielki +! (Swoją drogą... Co ci wielcy artyści mają do whisky? Whisky, moja żono!)




Cofnijmy się trochę do pierwszych kawałków. Piece of Paradise. Bardzo przyjemny dla ucha, eksponujący wrażliwość twórcy. Tak naprawdę nie wiem dokładnie o czym, a raczej o kim śpiewa John, do kogo się zwraca : wanna buy you a piece of Paradise? Słuchając dalszych wersów, mam wrażenie, że jest to osoba albo chora albo, paradoksalnie, już nieżyjąca. Kupić kawałek nieba- zdobyć trochę lepszego życia, może wiecznego, z dala od tej dziury, jakim jest świat. Kupić kawałek nieba- dać ci ten świat, lecz z twoim osobistym zakątkiem. Kupić kawałek nieba- przywrócić trzeźwe myślenie. Kupić kawałek nieba- nadać znowu kolor twym oczom... Czego jestem pewna? Że słyszę w tym numerze tęskne marzenia.



Najnowszy album Portera na pewno nie jest albumem dla grzecznych dzieci. Tytułowa piosnka zapewnia o tym doskonale. Nocne życie. Kuszące, wybujałe- podobnie zresztą jak melodia- ale zakazane. Porter powraca w wielkim stylu,  it's bad time. Zapowiedź zemsty, odkurzenia starych brudów; koleś z gitarą powraca i to teraz znowu jest jego dzielnica. Czy tym jest Back in Town? "A teraz wyśpiewam wam jak to było naprawdę?". Nie wiem. Wiem za to, że na pewno jest wspaniałym kawałkiem: czuć flow, dźwięki płyną, wokalista magnetyzuje; cały świat wydaje się zamierać, oczekując na kolejne słowa. Co widzę, gdy słucham numeru 1 z tej płyty? Kowboja wchodzącego do knajpy(koniecznie przez te fajne, bujane drzwiczki z westernów!), goście zamierają, on mówi, co ma do powiedzenia, troszkę z żartem i kpiną, potem strzela ostrzegawczo w sufit i wychodzi. Zapowiedź czegoś więcej. Bo tak istotnie jest, pierwsza piosenka gwarantuje wspaniałe doznania muzyczne przez kolejne dziesięć utworów!




(Live z Ulicznej Galerii Dźwięku, sesja warszawska)



      
      Oczywiście w tym poście udało mi się zawrzeć zaledwie garstkę informacji  i genialnej twórczości Johna Portera. Uważam go za naprawdę świetnego wokalistę, kompozytora, instrumentalistę. Wydaje się być także ciepłym, empatycznym człowiekiem, który ma coś do powiedzenia. Czuję się jednak zdruzgotana tym, jak mało wie o nim rzekomo "wszechwiedzący" Internet. Od roku 2003, właściwie z niewielkimi oporami, wszystko spoko, ale gdzie są wcześniejsze dwadzieścia trzy lata pracy?! Ja się pytam, no! Nie mogę tego przeżyć, że tak niewiele wczesnych kawałków Portera, jego tekstów jest w sieci. Młodzi ludzie rzadko kiedy wiedzą kto to jest, nie mówiąc już o zapoznaniu się z twórczością! Chyba współczesny świat nie docenia prawdziwej Muzyki sprzed Tomasza Niecika czy Weekendu. A wielka szkoda. Powinniśmy być dumni, że mamy takiego angielskiego Polaka w szeregach wybitnych muzyków!



    Na koniec- bonus! Złączam krótki reportaż o Johnie Porterze i Anicie Lipnickiej z cyklu Pomerania Gwiazd! Zapraszam do oglądania oraz sięgnięcia po więcej dzieł walijskiego muzyka! :)



(Zamieszczone zdjęcia i filmiki nie są mojego autorstwa i nie należą do mnie. Obrazki znalazły się dzięki wklepaniu w grafikę Google'a  odpowiedniego hasła( nazwy, nazwiska, miejsca, daty); filmy video pojawiły się dzięki blogger'owej funkcji umieszczania plików z portalu YouTube!)


Pzdr, Pta_szysko. :)




5 komentarzy:

  1. NIE MAM POJĘCIA DLACZEGO, ale jak dla mnie, to Twój najciekawszy wpis! Super mi się czytało, Ptaszysko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Mała Mi. ;) Nie mała w tym Twoja zasługa.
      I wiem czemu tak Ci się podobało... Bo Porter ma coś w sobie. <3

      Usuń
  2. Rzeczywiście nigdy wcześniej nie słyszałem o Porterze, Portera tym bardziej.
    Szczerze? Po tym wpisie jest mi wstyd z tego powodu.
    Świetny blog, czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Napracowałaś się :]
    Na pewno wiele osób zazdrościłoby Ci tych winyli, a już z autografem to w ogóle ^^ Nie znam się na muzyce, więc nie mogę się zbytnio wypowiadać, ale bardzo spodobała mi się piosenka Bones of Love. Nawet jeżeli nie miałabym jej polubić, to zwróciłabym uwagę ze względu na Cappuccino i kota już w pierwszych sekundach- uwielbiam obie rzeczy, a piosenka dodatkowo wpada w ucho i tworzy fajny nastrój. :]
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :)
      Tak, Bones Of Love to też jedna z moich ulubionych, od razu się ożywiam, kiedy słyszę pierwsze dźwięki. ;)

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze.
Za słowa miłe i te krytyczne.
Dzięki nim wiem, że mam dla kogo pisać dalej! :)